14
– Ażeby, dopóki się z nim nie rozmówię, puszczał co dzień katarynki na podwórze – powtórzył mecenas
wsadzając ręce w kieszenie.
– Nie rozumiem pana!... – odezwał się służący z oznakami obrażającego zdziwienia.
– Głupiś, mój kochany! – rzekł mu dobrotliwie pan Tomasz.
– No, idźcie do roboty – dodał.
Lokaj i stróż wyszli, a mecenas spostrzegł, że jego wierny sługa coś towarzyszowi swemu szepcze do ucha
i pokazuje palcem na czoło...
Pan Tomasz uśmiechnął się i jakby dla stwierdzenia ponurych domysłów famulusa wyrzucił katarynce
dziesiątkę.
Następnie wziął kalendarz, wyszukał w nim listę lekarzy i zapisał na kartce adresy kilku okulistów. A że kataryniarz
odwrócił się teraz do jego okna i za jego dziesiątkę począł przytupywać i wygwizdywać jeszcze głośniej, co już okrutnie
drażniło mecenasa, więc zabrawszy kartkę z adresami doktorów wyszedł mrucząc:
– Biedne dziecko!... Powinienem był zająć się nim od dawna..