4
– Muzyka – mówił wzburzony – stanowi najsubtelniejsze ciało ducha, w katarynce zaś duch ten
przeradza się w funkcją machiny i narzędzie rozboju. Bo kataryniarze są po prostu rabusie!
Zresztą – dodawał – katarynka rozdrażnia mnie, a ja mam tylko jedno życie, którego mi nie wypada
trwonić na słuchanie obrzydliwej muzyki.
Ktoś złośliwy, wiedząc o wstręcie mecenasa do grających machin, wymyślił niesmaczny żart – i... wysłał mu
pod okna dwu kataryniarzy. Pan Tomasz zachorował z gniewu, a następnie, odkrywszy sprawcę, wyzwał
go na pojedynek.
Aż sąd honorowy trzeba było zwoływać dla zapobieżenia rozlewowi krwi o rzecz tak małą na pozór.
Dom, w którym mecenas mieszkał, przechodził kilka razy z rąk do rąk. Rozumie się, że każdy nowy
właściciel uważał za obowiązek podwyższać wszystkim komorne, a najpierwej panu Tomaszowi. Mecenas
z rezygnacją płacił podwyżkę, ale pod tym warunkiem, wyraźnie zapisanym w umowie, że katarynki grywać
w domu nie będą.
Niezależnie od kontraktowych zastrzeżeń pan Tomasz wzywał do siebie każdego nowego stróża
i przeprowadzał z nim taką mniej więcej rozmowę:
– Słuchaj no, kochanku... A jak ci na imię?...
– Kazimierz, proszę pana.
– Słuchajże, Kazimierzu! Ile razy wrócę do domu późno, a ty otworzysz mi bramę, dostaniesz dwadzieścia
groszy. Rozumiesz?...
– Rozumiem, wielmożny panie.
– A oprócz tego będziesz brał ode mnie dziesięć złotych na miesiąc, ale wiesz za co?...
– Nie mogę wiedzieć, jaśnie panie – odpowiedział wzruszony stróż.
– Za to, ażebyś na podwórze nigdy nie wpuszczał katarynek. Rozumiesz?...
– Rozumiem, jaśnie wielmożny panie.