3
W salonie zrobiło się bardzo wesoło. Pan Tomasz także uśmiechnął się, ale od tej pory, gdy mu kto
wspomniał o małżeństwie, machał niedbale ręką, mówiąc:
– Iii!...
W tych czasach ogolił wąsy i zapuścił faworyty. O kobietach wyrażał się zawsze z szacunkiem, a dla ich
wad okazywał dużą wyrozumiałość.
Nie spodziewając się niczego od świata, bo już i praktykę porzucił, mecenas całe spokojne uczucie swoje
skierował do sztuki. Piękny obraz, dobry koncert, nowe przedstawienie teatralne były jakby wiorstowymi
słupami na drodze jego życia. Nie zapalał się on, nie unosił, ale – smakował.
Na koncertachwybierał miejsca odległe od estrady, ażeby słuchaćmuzyki nie słysząc hałasów i niewidząc
artystów. Gdy szedł do teatru, obeznawał się wprzódy z utworem dramatycznym, ażeby bez gorączkowej
ciekawości śledzić grę aktorów. Obrazy oglądał wówczas, gdy było najmniej widzów, i spędzał wgalerii całe godziny.
Jeżeli podobało mu się coś, mówił:
–Wiecie, państwo, że to jest wcale ładne. Należał do tych niewielu, którzy najpierwej poznają się na talencie.
Ale utworów miernych nigdy nie potępiał.
– Czekajcie, może się jeszcze wyrobi! – mówił, gdy inni ganili artystę.
I tak zawsze był pobłażliwy dla niedoskonałości ludzkiej, a o występkach nie rozmawiał.
Na nieszczęście, żaden śmiertelnik nie jest wolny od jakiegoś dziwactwa, a pan Tomasz miał także swoje.
Oto – nienawidził kataryniarzy i katarynek.
Gdy mecenas usłyszał na ulicy katarynkę, przyśpieszał kroku i na parę godzin tracił humor. On, człowiek
spokojny – zapalał się, jak był cichy – krzyczał, a jak był łagodny – wpadał w gniew na pierwszy odgłos
katarynkowych dźwięków.
Z tej swojej słabości nie robił przed nikim tajemnicy, nawet tłomaczył się.