1
N
a ulicy Miodowej co dzień około południa można było spotkać jegomościa w pewnym wieku, który
chodził z placu Krasińskich ku ulicy Senatorskiej. Latem nosił on wykwintne, ciemnogranatowe palto,
popielate spodnie odpierwszorzędnego krawca, buty połyskujące jak zwierciadła i – nieco wyszarzany cylinder.
Jegomość miał twarz rumianą, szpakowate faworyty i siwe, łagodne oczy. Chodził pochylony, trzymając
ręce w kieszeniach W dzień pogodny nosił pod pachą laskę, w pochmurny – dźwigał jedwabny parasol
angielski.
Był zawsze głęboko zamyślony i posuwał się z wolna. Około Kapucynów dotykał pobożnie ręką kapelusza
i przechodził na drugą stronę ulicy, ażeby zobaczyć u Pika, jak stoi barometr i termometr, potem znowu
zawracał na prawy chodnik, zatrzymywał się przed wystawą Mieczkowskiego, oglądał fotografie Modrzejewskiej
– i szedł dalej.
W drodze ustępował każdemu, a potrącony uśmiechał się życzliwie.
Jeżeli kiedy spostrzegał ładną kobietę, zakładał binokle, aby przypatrzeć się jej. Ale że robił toflegmatycznie,
więc zwykle spotykał go zawód.
Ten jegomość był to – pan Tomasz.
Pan Tomasz trzydzieści lat chodził ulicą Miodową i nieraz myślał, że się na niej wiele rzeczy zmieniło.
Toż samo ulica Miodowa pomyśleć by mogła o nim.
Gdy był jeszcze obrońcą, biegał tak prędko, że nie uciekłaby przed nimżadna szwaczkawracająca z magazynu
do domu. Był wesoły, rozmowny, trzymał się prosto, miał czuprynę i nosił wąsy zakręcone ostro do góry. Już
wówczas sztuki piękne robiły na nim wrażenie, ale czasu im nie poświęcał, bo szalał – za kobietami. Co prawda,
miał do nich szczęście i nieustannie był swatany. Ale cóż z tego, kiedy pan Tomasz niemógł nigdy znaleźć ani jednej chwili
na oświadczyny, będąc zajęty jeżeli nie praktyką, to – schadzkami. Od Frani szedł do sądu, z sądu biegł do Zosi,
którą nad wieczorem opuszczał, ażeby z Józią i Filką zjeść kolacją.