4
Ma on bardzo miłego siostrzeńca, Sindbada, mieszka z nim razem w pałacu. Biedny to siostrzeniec, który z takim
wujem mieszkać musi pod jednym dachem! Skorzystam z tego srebrnego kałamarza i złotego pióra,
aby napisać list do Sindbada. Poproszę mojej dobrej znajomej, Ryby Latającej, żeby ten list Sindbadowi wręczyła.
Diabeł Morski zabrał się natychmiast do pisania listu. Wybrał rękopis, którego jedna tylko strona była
zapisana, a druga pusta, i zaczął szybko złotym piórem pisać na pustej stronie.
Wiem o wszystkim, co się działo na dnie morza, gdyż pewnej nocy otrzymałem list od Diabła Morskiego
i z treści tego listu domyśliłem się, że działo się właśnie tak, a nie inaczej.
Siedziałem w oknie otwartym i patrzyłem przez okno w niebiosy, na których płonęła pełnia księżycowa.
Nagle usłyszałem w powietrzu dziwny, suchy, ostry szum skrzydeł. Był to szum osobliwy, do żadnych szumów
niepodobny. Żaden ptak nie szumi tak skrzydłami.
Wysunąłem głowę przez okno i zacząłem uważnie wpatrywać się w księżycową jasność pogodnej nocy. Po
chwili ujrzałem w powietrzu Rybę Latającą.
Jej skrzydła, podobne do ogromnych płetw, srebrzyły się w księżycu. Poruszała nimi powoli i z trudem.
Nie była snadź przyzwyczajona do lotu nad ziemią i raził ją zapewne brak wody morskiej w powietrzu. Leciała
jednak wytrwale, mieniąc się w świetle księżyca łuską tęczową. Widziałem, jak szybko porusza zmęczonym pyskiem,
chwytając skrzelami dech, utrudniony brakiem wody. W pysku trzymała kawał różowego papieru. Leciała wprost ku
mnie.
Zbliżywszy się do okna, podała mi papier różowy. Zaledwo ten papier wyjąłem jej z pyska, ryba natychmiast
umknęła z powrotem i wkrótce znikła mi z oczu.
Spojrzałem na papier. Na jednej jego stronie świetniał kaligraficznie i starannie, lecz z okropnymi błędami
napisany wiersz wuja Tarabuka. Poznałem od razu charakter jego pisma i nie chcąc odczytywać nudnego i głupiego
wiersza odwróciłem arkusz papieru i spojrzałem na drugą jego stronę.
Na drugiej stronie u góry olbrzymimi literami czernił się napis: