10
(„Nie” - było jednym z tych słów, które wuj wymawiał całkowicie). Po stracie rękopisów wuj Tarabuk stał się
tak obojętny na wszelkie sprawy, że nie wzruszyła go wcale wiadomość o mojej podróży.
Rzuciłem mu się na szyję i zacząłem go ściskać i całować.
―Wuju! ― zawołałem. ― Żegnam cię na długo i życzę, abyś powyławiał z morza wszystkie swoje rękopisy!
Wuj Tarabuk ucałował mię w czoło i rzekł głosem złamanym:
― Weso...
Miało to znaczyć: „wesołej podróży!”
Po czym wuj Tarabuk wyszedł, a po chwili zobaczyłem przez okno, jak kroczył w stronę morza potrząsając
wędką.
Tegoż dnia wyjechałem konno z Bagdadu do Balsory, Balsora bowiem jest miastem portowym i okręty
z portu balsorskiego odpływają we wszystkie strony świata.
WBalsorzewsiadłemnaokręt, którypłynąłwkrajedalekie i nieznane. Stanąłemnapokładzieokrętu i patrzyłem,
jak ląd się ode mnie oddala i jak powoli znika mi z oczu. Wiał wiatr przychylny. Wzdęte żagle połyskiwały na słońcu.
Morze błękitniało i zieleniało. Mewy z krzykiem unosiły się nad żaglami, wzlatywały nad powierzchnią wody
i muskały tę powierzchnię białymi skrzydłami. Gdy ląd zniknął mi z oczu, uczułem wokół bezmiar i nieskończoność.
Nade mną - niebo, pode mną - morze, przede mną - dal nieznana i niezbadana.
Wyjąłem z kieszeni list Diabła Morskiego, aby ten list czarowny raz jeszcze odczytać. Czytałem go upajając
się każdym słowem i tak przy tym wymachiwałem rękami, że kapitan okrętu zbliżył się do mnie i zapytał:
― Co czytasz, mój przyjacielu, że tak dziwacznie przy tym wymachujesz rękami?
― List Diabła Morskiego ― odrzekłem ze szczerością i prostotą.
― Co? ― spytał znowu zdziwiony kapitan. ― Zdaje mi się, żem nie dosłyszał twej odpowiedzi?
― List Diabła Morskiego ― powtórzyłem głośniej, z jeszcze większą szczerością i z jeszcze większą prostotą.