19
Głód mi dokuczał. Wyruszyłem więc w głąb wyspy w nadziei, iż mi się uda znaleźć kokosy lub banany i nimi
głód zaspokoić.
Uszedłszy sporo krokówpostrzegłemgrotę. We wnętrzu tej groty siedziało kilkunastu ludzi bogato ubranych.
Zauważyli mię od razu i wybiegli z groty, aby mię zatrzymać.
― Stój! ― zawołał jeden z tych ludzi. ― Skąd idziesz i dokąd?
― Idę wprost z morza ― odrzekłem ― zaś dokąd idę... nie wiem.
― Jesteś zapewne cudzoziemcem?
― Jestem cudzoziemcem. Nazywam się Sindbad. Uniknąłem przed chwilą śmierci, która mi cały dzień i noc
całą groziła. Jeśli chcecie, opowiem wam, co się ze mną działo.
― Opowiedz! ― zawołali wszyscy chórem. ― Lubimy pasjami wszelkie opowiadania, lecz możemy cię
słuchać tylko do godziny trzeciej minut pięć. Teraz jest godzina pierwsza, masz więc dwie godziny i pięć minut
czasu.
― Wystarczy mi to najzupełniej! ― odrzekłem i zacząłem im opowiadać po kolei wszystko, com przeżył
od czasu wyjazdu z Balsory.
Słuchali uważnie, dziwiąc się moim przygodom. Gdym skończył opowiadanie, zaprosili mię do groty i podali
mi suty posiłek.
Jeden z nich zwrócił się do mnie z tymi słowami:
― Jesteśmy masztalerzami króla Miraża, który jest władcą tej wyspy oraz wielu wysp okolicznych. Co
rok dzień jeden spędzamy tutaj wraz z tysiącem koni królewskich. Gdybyś o dzień jeden się spóźnił, już byś nas
nie zastał, gdyż jutro, skoro świt, wracamy do stolicy. Drogi tej wyspy są tak błędne i tajemnicze, że bez naszej
pomocy zabłąkałbyś się niechybnie i zginąłbyś z głodu.
― Punkt trzecia! ― zawołał nagle drugi masztalerz przerywając pierwszemu.
―Mamy tylko pięć minut czasu ― rzekł pierwszy i zwracając się do mnie ciągnął dalej: ― O trzeciej minut pięć
wynurza się zmorza na brzegwyspy KońMorski i wyprawia na brzegu swe chełpliwe harce, pląsy i skoki. Konie królewskie
przyglądają się tym harcom, pląsom i skokom i mimo woli zaczynają je naśladować nabierając cudownych ruchów.