17
Zbolałe i sparzone cielsko wieloryba odetchnęło z rozkoszą pod moimi stopami, czując ochłodę wmiejscu,
gdzie przed chwilą żarzyło się okrutne i nieznośne ognisko.Wielorybwciąż się pogrążał.Woda dochodziłami do kostek,
a potem kolejno sięgnęła pasa i ramion... Już tylko głowa sterczała mi nad powierzchnią morza. Zrozumiałem,
że za chwilę czeka mię śmierć w głębinie morskiej. Straciłem przytomność, ale wnet ją odzyskałem.
Błyskawicznie przemknęła mi przez głowę, sterczącą jeszcze ponad wodą, myśl pochwycenia dłonią jednej
z belek, zostawionych przez marynarzy na grzbiecie wieloryba.
Belki te pływały bezładnie, unosząc się na wezbranych falach i uderzając wzajem o siebie.
Obojgiem dłoni uczepiłem się kurczowo największej belki - i w tej chwili uczułem, że cielskowieloryba usuwa
mi się spod nóg i pogrąża się w głębinie morza.
Zawisnąłem nad otchłanią wodną ściskając rękami belkę, która mię trzymała na powierzchni, ratując
od zatonięcia. Coraz większy i potężniejszy wicher dął od północy, miotając mną po morzu jak źdźbłem lichej słomy.
Uderzał we mnie raz po razie i wyszarpywał mi z dłoni belkę. Trzymałem ją wszakże tak mocno, że najsroższa burza
nie potrafiłaby z rąk mi jej wytrącić.
Wicher gnał mię w stronę południa. Fale towznosiłysiękugórze, toopadałypodemną.Wznosiłemsię iopadałem
wraz z falami. Płynąłem z wichrem, nie wiedząc, dokąd mię niesie.
Płynąłem tak dzień cały, żadnych brzegów, żadnych lądów nie widząc przed sobą. Nic - tylko morze i morze, bez
końca, bez kresu, bez granic. Nastała noc. Pociemniało morze, pociemniała naokół woda, w której przebywałem,
niesiony wichrem ślepym i bezrozumnym. Zamiast morza - widziałem teraz ciemność bez końca, bez kresu, bez
granic. Zdawało mi się, że nie woda, lecz ciemność wzbiera pode mną, pieni się, szumi, ogarnia mnie i unosi,
nie wiadomo dokąd.
Bałem się, że wicher rzuci mną o skałę lub rafę podwodną i zmiażdży mię po ciemku, zanim zdołam
zrozumieć, co się ze mną stało.
Z rozpaczą i przerażeniemwyczekiwałemświtu. Duszamoja i oczy spragnione były jednego choćby promienia
słońca, który swym brzaskiem nieśmiałym dzień zapowiada.