16
Po chwili zauważyłem, że pod wpływem żarów ogniska cała wyspa zaczyna kurczyć się, poruszać i chwiać się
w swoich posadach.
Przyłożyłem znów ucho do ziemi i dosłyszałem szybsze i gwałtowniejsze uderzenia zagadkowego serca,
podobne tym razem do niespokojnych uderzeń młota o kielnię.
Grunt zakołysał się pode mną i usłyszałem nagle głos kapitana, stojącego na przedzie okrętu:
― Co tchu opuścić wyspę! To nie wyspa, lecz grzbiet wieloryba! Cielsko jego pogrąża się w morzu! Utoniecie
wszyscy!
Na ten okrzyk kapitana marynarze w okamgnieniu przedostali się z domniemanej wyspy na okręt.
Nagły
i niespodziany wicher powiał od północy. Żagle się wzdęły i okręt począł szybko odpływać.
Ponieważ byłem na samym końcu olbrzymiego cielska, pokrytego wodorostami, więc nie zdążyłem wraz
z tłumem marynarzy dobiec do okrętu. Kilka razy krzyknąłem wołając o pomoc, ale nikt mię nie słyszał. Może
wicher zagłuszył dźwięki mego głosu, a może marynarze chcieli się mnie pozbyć i udawali, że wołań mych nie słyszą.
Kapitana zaś nie było już na pokładzie. Zszedł zapewne do kajuty.
Okręt odpływał tak szybko, że po chwili widniał mym oczom jako łódź drobna, mnóstwem żagli białych
nadmiernie oskrzydlona. Zostałem sam na rozedrganym i kołyszącym się cielsku wieloryba.
Znikąd ratunku, znikąd pomocy!
Ognisko wciąż się jeszcze żarzyło i powiewało coraz to innym jęzorem błękitnawozłotego płomienia.
Byłem o tyle przytomny, żem podbiegł do ogniska, aby zadeptać i zagasić jego żary, które parzyły boleśnie
drgające cielsko wieloryba zmuszając go do zanurzenia się w bezdni morskiej wraz ze mną, jedynym mieszkańcem
tej potwornej wyspy!
Było już wszakże za późno! Wieloryb zaczął się pogrążać wmorzu. Pogrążał się z wolna. Pierwsza fala wpadła
na jego grzbiet i zagasiła ognisko.