Zabulgotało, zachlupotało coś gwałtownie w kałuży.
Łaciaty przerażony tymi odgłosami, nie czekając, co będzie dalej, wyskoczył z kałuży
jak oparzony. Przebiegł kilka kroków z rozpędu, potem przystanął.
- O, rety!
- zawołał uradowany. - Popatrzcie na mnie! Wszystko jest w porządku!
Znów jestem sobą! – zamerdał ogonem, zaszczekał donośnie i pognał przed siebie,
żeby obwieścić tę wspaniałą nowinę całemu światu.
- Rech, rech, rech
- zarechotała radośnie Matylda, na nowo w swej
okazałej żabiej postaci.
- No, no - kruk Horacy z uznaniem zwrócił się do Kałużnika.
- Twoja kałuża rzeczywiście jest wyjątkowa!
Kałużnik nie zamierzał zaprzeczać.
Aż rósł w oczach, pełen zadowolenia z siebie i swojej kałuży.
- Ach, to nie było nic trudnego - rzucił niby niedbale, nieudolnie skrywając dumę,
która go rozpierała. - Nie takie rzeczy już robiliśmy, ja i moja Kałuża...
- Mówiłeś, zdaje się, że twoja kałuża potrafi dowolnie się pojawiać i znikać...
- Może zaraz zniknąć i pojawić się kilometr stąd! Albo nawet pięć kilometrów!
- pełnym dumy głosem odezwał się Kałużnik.
- O! - dziwił się Horacy. - A dziesięć kilometrów dalej? - dopytywał.
- Nawet pięćdziesiąt! Albo sto! - przechwalał się Kałużnik.
- Albo tysiąc!