Rudy Zenek ponownie wzruszył ramionami. Nad czym tu deliberować?
Czy po psie można spodziewać się czegoś rozsądnego?
Wcześniej czy później każdy pies zachowuje się dziwnie.
- Przypomnij sobie Łaciaty, co dziś robiłeś - poprosił kruk Horacy.
- Wszystko po kolei, krok po kroku.
Wyraz głębokiego namysłu, jaki pojawił się na pysku Łaciatego, dobitnie wskazywał,
że stara się on ze wszystkich sił wypełnić zadanie. A potem zaczął mówić po swojemu.
- Mówi, że nic niezwykłego nie robił - kruk Horacy podjął się roli tłumacza. - Biegał jak
zwykle rano po okolicy, spotkał się ze znajomymi psami z sąsiedztwa, obszczekał dwa
nieznajome koty... aha, jak wracał, wpadł do jakiejś kałuży i chyba odtąd wszystko się
zaczęło...
- Kałuża? Kałuża i tyle?
- powątpiewająco skrzywił się Rudy Zenek.
- Gdyby wpadł do kałuży, mógłby się co najwyżej ochlapać, a nie zgłupieć - stwierdził
z wyższością.
Już, już miał odejść, wyniośle demonstrując swój stosunek do postępującego upadku
psiego rodu w ogóle, a Łaciatego w szczególności, ale coś przyciągnęło jego uwagę.
- A to kto? - zdziwił się, spoglądając w dół.
- To ja - chlipnęła żałośnie mała kijaneczka, podnosząc łebek z niedużej plamki wilgoci,
którą utworzyły jej kapiące łzy.
- To ja, Matylda.