10
Kiedy miałem siedem lat, mój pies, Misiek, wpadł pod samochód. Jeszcze rano bawił
się ze mną, wpychał pod kołdrę szpiczasty pysk, trącał zimnym mokrym nosem i lizał po
twarzy. Oczywiście lizanie było zabronione, ale gdy nikt nie widział, mocno zamykałem
oczy i pozwalałem, żeby mnie witał po swojemu.
No i pewnego ranka kiedy mama przechodziła przez ulicę, Misiek zagapił się na kota
wędrującego po krawężniku, wyrwał się mamie ze smyczą i…
Kiedy go zobaczyłem, wcale nie przypominał mojego Miśka.
Na jego maślanym futrze nie było ani kropli krwi, ale wyglądał jak pluszowa zabawka,
z której ktoś wyjął bateryjkę.
Płakałem i płakałem, i płakałem, i przestałem dopiero wtedy, kiedy przyszedł Dziadek.
Dziadek pachniał fajkowym dymem, miał na sobie miękką marynarkę, a w jej kieszeni
miętusy.
Spojrzał na leżącego na kraciastym kocu Miśka i mocno przytulił mnie do siebie.
A potem wstał i powiedział, że jeśli chcę, to możemy Miśkowi zrobić pogrzeb i poje-
chaliśmy do parku, tego samego, gdzie chodziliśmy z Miśkiem na spacery, z tą tylko różni-
cą, że tym razem Misiek odbywał spacer w podróżnej torbie, zawinięty w kraciasty koc.
W ten koc, jak powiedział Dziadek, zawijano mnie, gdy byłem bardzo mały, więc Misiek
nie został pod akacją całkiem sam. Razem z nim złożyłem do dołka jego smycz, numerek,
miskę i gumową kość.
Kiedy opowiedziałem o tym ciotce, nazwała mnie i Dziadka poganami.
Ale ani ja, ani Dziadek nic sobie z tego nie robiliśmy.
Kiedy Dziadek przysypał dół ziemią i obłożył darnią, wyjął z kieszeni fajkę i tytoń. Na-
bijał ją długo i powoli, a potem przytknął do cybuszka zapałkę i wypuścił w niebo błękitne
kółko.
Wyglądało zupełnie jak niebieski plastikowy krążek, którym lubił bawić się Misiek. Rzu-
całem krążek przed siebie, a Misiek biegł na swoich krótkich łapach i chwytał go w zęby.