105
a polanie leżało Polano.
— Kogo polano? — zapytał URODZONY POD BZEM.
— Mnie polano polanem — odpowiedziała Polana.
— Czy może być na tej polanie trochę ciszy? — wyszedł z wykrotu
Karcz i to zgoła niespodziewanie, albowiem był głuchy jak pień.
Ale głuchego usłyszały wióry z pobliskiego tartaku.
— My manifestujemy przeciwko tej demonstracji — zaszurały chórem
wióry. Karcz spojrzał, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi, w wiórki.
— O, to chyba moje znajome wiewiórki!
Wiórki zasromały się i spojrzały ze zdumieniem po sobie i z nagła wyrosły im ogniste ogonki.
— Jako żywo! — zwróciły się do Polany — Bardzo przepraszamy panią Polanę, pana Polano
całujemy w kolano, ale istotnie jesteśmy Wiewiórki.
Przykrość w tym, że nie mogły wrócić do tartaku, bo co po wiewiórkach w dobrze urządzonym
przedsiębiorstwie drzewnym.
— Głupia afera — powiedział URODZONY POD BZEM, pożegnał się wylewnie z Karczem
i potknął się o polano. — Ze zdenerwowania chyba poleżę sobie na tym polanie na Polanie.
Rozdział czterdziesty trzeci
zakończony KLAPSEM