70
Mysz rozsiadła się na fotelu, założyła łapę na łapę i delikatnie kołysała różowym ogon-
kiem. Oczy pani psycholog wodziły za nim w prawo i w lewo.
— Tak jak już powiedziałam — kontynuowała mysz — niepewność rodzi w nas strach.
Ja, na przykład boję się kota z kotłowni, a pani, czego dała pani przed chwilą wymowny
dowód, boi się mnie…
Nie wytrzymałem i ryknąłem śmiechem.
Mysz mówiła zdaniami zapożyczonymi od pani psycholog, gestykulując przy tym przed-
nimi łapkami i robiąc bardzo mądre miny.
— Najpierw pokonajmy próg lęku — powiedziała, wstała z fotela i zaczęła zbliżać się
w stronę pani psycholog.
— Mysz! Mysz! Mysz! — piszczała pani psycholog, wykonując na krześle jakiś skompli-
kowany taniec.
— Mysz — skonstatował najspokojniej w świecie TDF, opierając się o drzwi. — No,
jak na mysz to dość spora — dodał, puszczając do mnie oko — ale nikt nie wie, co oni tam
wyprawiają w laboratorium…
TDF wziął mysz za ogon i nie bez problemów wpakował do klatki.
— Z psychologicznego punktu widzenia — powiedział, pomagając zejść pani psycholog
ze stołka — pani reakcja jest typowa dla kobiet, stąd można wnioskować, że zawodowy
stres nie dokonał spustoszenia w pani psyche…
Pani psycholog poczerwieniała, wyrwała rękę z dłoni TDF-a i uciekła, głośno tupiąc
obcasami.
— Ki czort…— powiedziałem i wtedy dostrzegłem, że TDF ma we włosach zatknięte
sporej wielkości pióro.
— Kto… kto ci to dał? — zapytałem.
— Wódz plemienia — TDF uśmiechnął się szeroko i wyszedł na papierosa.
Usłyszałem, jak chrzęści żwir pod jego stopami.
— Hej, mały — zawołał po chwili — spójrz w okno! Do góry, tumanie, do góry…
Podniosłem głowę. Różowy w świetle wschodzącego słońca, malutki jak zabawka mię-
dzy chmurami sunął bezgłośnie samolot.
Spałem kamiennym snem. Obudziła mnie dopiero rozmowa, wynurzałem się ze snu
jak z wody, budziłem się powoli, rozpoznając głos Bastka, Szymka i Wiewióra, a czwarty
wydawał mi się znajomy, i przysiągłbym, że należał do pani psycholog, gdyby…