64
i poskręcał w malutkie rożki. Wyglądał jak ostatni kretyn, ale nie powiedziałem mu tego,
bo gdyby nagle coś mu się przytrafiło, czułbym się z tym okropnie.
Całe szczęście, że razem z Anką przyszedł stary Rumpel, bo inaczej nie miałby kto
pchać aż czterech foteli.
Siostra Pączek i TDF zajęli się Bastkiem i Szymkiem, stary Rumpel Wiewiórem, a mną
— Anka.
Była bardzo drobna, więc pchanie fotela po żwirowanej alejce szło jej niezbyt zręcznie,
ale w końcu, jako ostatni, dotarliśmy pod oranżerię.
Wieczór był bardzo ciepły. W głębi parku pachniały jakieś kwiaty, trawą poruszał deli-
katny wietrzyk, a odgłosy miasta docierały do nas jak zza grubej szyby.
Jak dobrze, jak dobrze było po prostu być, oddychać głęboko i czuć na szyi czyjś ciepły
oddech.
W oranżerii było duszno i wilgotno, jak w Afryce. W zielonej ciemności rysowały się
postrzępione liście palm i ogromnych paproci. Pomyślałem sobie, że tak musiał wyglądać
rajski ogród i że gdybym nie zachorował, gdybym nie przeszedł takiej długiej drogi, nigdy
nie dowiedziałbym się, że jest gdzieś na ziemi takie miejsce.
„Te są tu, na ziemi” — gdzieś w mojej głowie odezwał się Dziadek.
— Zaczekajcie! — za naszymi plecami rozległ się znajomy głos.
W naszą stronę szedł długimi krokami Brodacz. Bez zielonego fartucha i słuchawek wy-
glądał zupełnie inaczej. W ręce niósł coś, co z daleka wyglądało na sporej grubości patyki.
— Szkoda takiej nocy — powiedział. — Zresztą tu są moi pacjenci, za których jestem
odpowiedzialny.
A potem rozdał nam patyki, które okazały się pochodniami.
— Znalazłem coś takiego na dnie szafy — powiedział — i przyszło mi do głowy…
Ostrożnie z ogniem, chłopcy i…— tu spojrzał na wyżelowanego Wiewióra — i uwaga na
substancje łatwopalne na włosach.
Ryknęliśmy śmiechem, ale zaraz zrobiło się cicho, chociaż nikt nam nie kazał się uspo-
koić…
Brodacz zapalił pochodnie i oranżerię wypełniły fantastyczne cienie. Nasze cienie mie-
szały się z cieniami roślin, a oczy Anki lśniły w ciemności jak dwie gwiazdki.
— Kiedyś, razem z moim synem — powiedział Brodacz, unosząc pochodnię — urzą-
dzaliśmy takie spacery.
1...,53,54,55,56,57,58,59,60,61,62 64,65,66,67,68,69,70,71,72,73,...76