59
— Dziadku! Dziadku! — za naszymi plecami rozległ się nagle dźwięczny głos i spomię-
dzy drzew wybiegła dziewczynka.
Tak na oko musiała być chyba trochę starsza ode mnie. Miała bardzo ciemną skórę
i czarne, kręcone włosy spięte czerwoną spinką.
Zatrzymała się tuż obok nas. Rumpel uśmiechnął się i powiedział:
— To moja wnuczka, a to…
— Wojtek — powiedziałem i zrobiło i się strasznie głupio, że jak dotąd nie powiedzia-
łem Rumplowi, jak mam na imię.
Dziewczynka przysiadła na ławce obok Rumpla i powiedziała, że przyszedł ten pan,
który chciałby oddać do oranżerii palmę i że czeka w biurze.
Rumpel przetarł szkła okularów. Spojrzał na mnie i zapytał, czy wolałbym wrócić na
salę, czy też posiedzieć tutaj jeszcze chwilę.
Ukradkiem przyjrzałem się dziewczynce i powiedziałem, że co mi szkodzi, że mogę tu
poczekać, bo do obiadu jeszcze sporo czasu. I za nic na świecie nie przyznałem się przed
samym sobą, że tak naprawdę chodziło mi o tę dziewczynę.
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, patrząc jak Rumpel odchodzi alejką, a potem dziew-
czynka powiedziała:
— Dziadek opowiadał mi o tobie, ale nie myślałam, że kiedyś cię poznam.
Trochę spanikowany przebiegłem w myśli to wszystko, co powiedziałem Rumplowi,
ale jako że doszedłem do wniosku, że ostatecznie nie było w tym nic złego, powoli znowu
zacząłem być sobą.
Tylko, że to bycie sobą wychodziło mi zupełnie inaczej niż bycie sobą do tej pory.
Byłem… jakiś taki… poważny? Przez jedną krótką chwilę przestraszyłem się, że jestem
nadęty i przemądrzały — ale od tak dawna nie rozmawiałem z nikim w moim wieku, kto
byłby tak po prostu zdrowy, a na dodatek był dziewczyną.
— Wojtek — powtórzyłem i wyciągnąłem do niej chudą rękę, całą w niebieskich pla-
mach, które zostawiły wenflony i igły.
— Anka — odpowiedziała. Jej ręka była drobna, ciemna i ciepła, jak topiąca się mleczna
czekolada.
Miała błyszczące, ciemne oczy i zabawne dołeczki w okrągłej buzi.
— Szkoda, że jest tak gorąco, bo moglibyśmy zwiedzić oranżerię — powiedziała. — To
znaczy mi to w ogóle nie przeszkadza, ale…