36
— O nie! — uśmiechnęło się wykwintnie Żyjątko — pan się myli. Jednak Paznogieć.
Waśń nabierała coraz żywszych rumieńców, a zrozpaczone Biedajstwo zbladło ze zgryzoty
aż po opuszki PALICÓW, gdy ni stąd, ni zowąd pojawił się URODZONY POD BZEM. Nawet
nie zapukał w najbliższe drzewo. Nawet nie zadzwonił zębami.
— Panowie i Panie! — zawołał tubalnie — Dość już tych śniadań! Dość obżerania się! Przecież
ten (ta, to) pasibrzuch, Biedajstwo niedługo wyzionie ducha z Niebotycznego Brzucha!
— Chwileczkę. — powiedział ostrożnie, choć zagłuszając rozpaczliwe łkanie Biedajstwa,
TAKWIDAĆ — Jak się masz?
URODZONY POD BZEM skłonił się głęboko, potem odgiął, potem znowu skłonił, potem
odgiął... trwało to wystarczająco długo, aby Żyjątko zdążyło się zdrowo przedrzemać... i wreszcie
złożył uroczyste oświadczenie:
— Mam się.
— To miłe z twojej strony. — pochwalił go bez wrogości TAKWIDAĆ — Ale jak? Pytałem,
jak się masz?...
URODZONY POD BZEM podrapał się po czuprynie.
— Muszę ci przyznać, że czuję się zbity z pantałyku.
— Wyśmienicie! — zawołał rozradowany TAKWIDAĆ, przekrzykując szlochy Biedajstwa —
to moja specjalność: zbijanie z pantałyku!
— A ciebie można zbić?
— Z czego?
— No, z pantałyku...
TAKWIDAĆ zasromał się, zadumał, bo nie bardzo wiedział, czy stoi na pantałyku i co to
właściwie jest ten pantałyk? Czy to aby nie coś bardzo nieprzyzwoitego.
— Zbijaj! — krzyknął z determinacją i wtulił głowę w futerko niepocieszonego Biedajstwa.