45
ARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM również spacerował po lesie
i spotkał coś najbardziej zmęczonego, co można spotkać pod świerkami.
Były to Farbowane Lisy. Pyszczki miały smutno opuszczone ku ziemi,
oczy zamglone udręczeniem, ale TAKWIDAĆ nie znał litości, ani dla
nich, ani dla siebie i rzetelnie wypełniał swój obowiązek. Z ogromnym
pędzlem, a nie żadnym nędzelkiem i z nie byle jakim wiadrem uwijał się
między lisami i farbował lisy niebieską farbą.
— To już tak długo trwa? — zaciekawił się współczująco BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM.
— Prawie całą wieczność — zaskuczały lisy — trzeba przyznać, że przestało to nas już cieszyć.
— A mnie już ręka od tego pędzlowania zdrętwiała — poskarżył się TAKWIDAĆ, jeszcze
chwilka, a zamieniłby się w Biedajstwo.
— Bo musi Pan wiedzieć, że to farbowanie lisów to tylko jedno z moich wielu zajęć. Na przykład
jutro czeka na mnie niecierpliwie Pobielany Grób, trzeba go wybielić, w środę pędzę z sadzą, aby
odświeżyć Czarny Charakter, na szczęście w sobotę zostaje mi do roboty tylko Szara Eminencja.
Jest zawsze szara i tylko należy ją odkurzyć. Być malarzem pokojowym, i to przede wszystkim
w lesie, nie jest najszczęśliwszym pomysłem.
— To może niech Pan nie będzie pokojowym? — wygłosił pewnego rodzaju propozycję
BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM.
— A cóż, mam być wojennym? Nigdy się Pan tego nie doczeka.
Rozdział siedemnasty,
w którym TAKWIDAĆ maluje
Farbowane Lisy