51
listopadzie pewnego roku, kiedy za oknami słota, a w duszy smutno,
Biedajstwopostanowiłowziąćsiędorzetelnejpracy.Postąpiłozwrodzonym
Biedajstwu rozsądkiem i rozejrzało się w swoich możliwościach. Najpierw
pomyślało, czy nie zostać wahadłem u jakiegoś Poważnego Zegara,
ale w porę przypomniało sobie o skłonnościach do morskiej choroby.
„Taka praca — pomyślało Biedajstwo — to raczej zawód dla marynarzy”.
I rozpłakało się. Ledwo osuszyło fąfel u nosa, stanęło osłupiałe wobec
nowego pomysłu: „gdyby — powiedzmy (trzy razy powtórzyło „powiedzmy”) — wziąć posadę
obcasa? To znaczy — przepraszam za błąd — OBCASA? Tak, ale jak wiadomo nawet szewcom
— but jest butny, a z obcasami poczyna sobie szczególnie obcesowo. Nie dla mnie ta buta
butalność (r się ze wzruszenia zgubiło)” — pomyślało Biedajstwo i znowu w płacz. „A gdybym
tak stało się zawodowym serem? Nie, broń mnie Boże, serem do jedzenia, jakimś twarogiem lub
ordynarną bryndzą, ale SZLACHETNYM NIEJADALNYM SEREM, DO KTÓREGO ŚMIEJE
SIĘ GŁUPI? Bo przecież wiadomo, że „głupi śmieje się do sera”. Niestety i ten pomysł rozpłynął
się w morzu łez. Ser może pochodzić od krowy, owcy, kozy, a Biedajstwo nie miało ZIELONEGO
POJĘCIA skąd pochodzi. Długo cierpiało, medytowało, zanim spogladając za spryskane jesienną
słotą okno znalazło wreszcie swe powołanie. O tak, o tak, Biedajstwo będzie jesiennym deszczem!
I rozpłakało się i płacze, ale tylko na pół pensji, w godzinach wolnych od tej książeczki.
Rozdział dwudziesty,
w którym Biedajstwo zostaje
Jesiennym Deszczem