60
adeszła pora, kiedy Żyjątko i Biedajstwo postanowiły się ustatkować
i ożenić, albo może wyjść za mąż. Po długich rozhoworach i nocnych
rodaków rozmowach, najrozmaitszych wiecach i dwuosobowych
masówkach — zdecydwały się jednak wyjść za mąż.
Zwrodzoną inteligencją upatrzyły sobie dwóch dżentelmenów z przeciwka,
jakkolwiek nie bardzo wiedziały przeciwko czemu są ci dżentelmeni. Mieli
piękne imiona – Paweł i Gaweł.
Paweł i Gaweł w jednym stali domu.
Paweł na górze, a Gaweł na dole.
Paweł spokojny, nie wadził nikomu,
Gaweł najdziksze wyprawiał swawole.
— Którego chcesz ucapić? — zwróciło się Żyjątko brutalnie do Biedajstwa.
— Tego co na dole — zarumieniło się Biedajstwo.
— Ach, ty żmijo — rozżołądkowało się Żyjątko — ja też nie lubię windy! A jak wyłączą prąd,
to już zupełny klops! I potem dźwigasz, objuczona siatkami z tym klopsem dla męża, tam
i z powrotem, przez trzy piętra. Ach, ty żmijo!
— Chciałam łagodnie wyjaśnić — miałknęło Biedajstwo — że nie jestem żmiją, a tylko
BIEDAJSTWEM — chciałam też jak najlepiej dla ciebie. Wiesz, że na górze rozciąga się
przepiękny widok. Byłam kiedyś na takiej górze, nazywała się Łysa Góra, czy też Ondulowana
Góra, tego już dokładnie nie pamiętam.
Rozdział dwudziesty siódmy,
czyli dwa talerze z Czarną Polewką