63
tóregoś wieczoru Żyjątko poczuło się niezwykle zmęczone. Bolała je
głowa albo też coś, co przypominało głowę (Żyjątko samo nie miało
na ten temat wyrobionego zdania). A więc po naradzie z Biedajstwem
powlokło się do TAKWIDACIA.
TAKWIDAĆ pełnił wówczas urząd Kierownika Zakładu Pogrzebowego
i Żyjątko pomyślało sobie, że w czasie ciężkiej choroby dobrze będzie
złożyć mu wizytę. TAKWIDAĆ opukał jednak Żyjątko, obejrzał jego
język, zbadał co tam słychać z platfusami i stwierdził, że Żyjątku niezwłocznie potrzebny jest
gruntowny odpoczynek. Najlepiej w rodzinnych stronach.
— A więc do MORZA! — krzyknęło uradowane Żyjątko.
— Do MORZA — przytaknął skwapliwie TAKWIDAĆ — bo choćbyś tam nawet miało
się utopić, to daję ci słowo kierownika poważnego Zakładu Pogrzebowego, że ozdrowiejesz.
Tak też się stało. Żyjątko spakowało wszystkie możliwe bagaże do utopienia się i najbliższym
ekspresem do kawy (który właśnie odchodził z pobliskiej kawiarni) pognało na Wybrzeże.
Nie załatwiwszy nawet sprawy hotelu, pobiegło wprost na pobliskie molo i rozglądając
się po szafirowym widnokresie, wyjęło z głównego kufra młyński kamień. Wiadomo przecież,
że z niczym nie można się tak rozkosznie utopić, jak z młyńskim kamieniem uwiązanym tu lub
ówdzie.
Żyjątko które zawsze wolało pomyśleć i wybrać drugą ewentualność, przywiązało sobie młyński
kamień ÓWDZIE, po czym dało susa do wody. Pierwszymi ze starych znajomych, których
napotkało gdzieś w okolicach dziesięć tysięcy metrów pod poziomem morza, były GRUBE
RYBY. Jak zazwyczaj pewne siebie, wachlowały wykwintnymi cylindrami i paliły grube cygara,
że aż się dymiło. Z punktu widzenia zdrowego rozsądku trudno przypuścić, żeby na głębokości
Rozdział dwudziesty ósmy,
czyli jak Raki jedzą do tyłu
1...,53,54,55,56,57,58,59,60,61,62 64,65,66,67,68,69,70,71,72,73,...122