67
onieważ zachodziła obawa, że Biedajstwu grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo z powodu WIADOMYCH OKOLICZNOŚCI do
sprawy wtrącił się MILICTRANT. Było widać, że nigdy się tak nie
zagłębiał w swoje obowiązki, albowiem — jako się rzekło — biesiada
trwała jedenaście tysięcy metrów pod poziomem. Ma się rozumieć:
pod poziomem morza. Jak sama nazwa wskazuje, MILICTRANT był
kiedyś ministrantem, ministrem, a potem się przekwalifikował. Otóż
MILICTRANT, węsząc za niebezpieczeństwem, wezwał do siebie
Żyjątko, Biedajstwo, BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM i KOGOŚ Z GRUBYCH RYB, usadził
wszystkich na ławicy przepływających w pobliżu sardynek i jął przesłuchiwać.
— Byliście zaproszeni wczoraj na obiad do Żyjątka?
— O, nie! — rozpłakało się Biedajstwo — byliśmy na bardzo okropnym obiedzie. Żyjątko gotuje
znakomicie.
BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAMpostarał się załagodzić sytuację, widząc jakMILICTRANT
naburmusza wąsy:
— Było trochę za mało pieprzu, ale reszta całkiem, całkiem. Szczególnie glony.
— Więc co wam podano? Coś nieświeżego? — fuknął MILICTRANT.
— Coś, co ciekło — powiedziało Biedajstwo i wpadło w posępną zadumę.
— Na drugie danie — przypomniał sobie skrzętnie BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM
— było coś, co kapało.
Rozdział dwudziesty dziewiąty,
czyli przesłuchanie na ławicy