89
o DESZCZOWYM PRZEDŚWICIE w porannym słońcu płynęły
JASNE POLANY, na których łagodnie położył się CIEŃ ZAKWITAJĄ-
CYCH DZIEWCZĄT, dalej jarzyły się PASTWISKA NIEBIESKIE, na
nich zaś DRZEWA UMIERAŁY STOJĄC i roniły tajemnicze GRONA
GNIEWU. Za rzekę, w CIEŃ DRZEW udał się STARY CZŁOWIEK
I MORZE, morze bowiem również jest bardzo stare i musi od czasu do
czasu odpocząć. Tedy STARY CZŁOWIEK I MORZE poglądali sobie
w wielkim spokoju na WICHROWE WZGÓRZA. NA WSCHÓD OD EDENU rozciągała
się szeroko KSIĘŻYCOWA DOLINA, pławiło się w słońcu MIASTECZKO NA DŁONI. Nad
MIASTECZKIEM NA DŁONI wzbijał się NIEBIESKI PTAK, medytując o ŻYCIU PSZCZÓŁ,
ŻYCIU TERMITÓW oraz INTELIGENCJI KWIATÓW.
— Nasze Miasto — westchnęli STARY CZŁOWIEK I MORZE i zasłuchali się w odległe,
ale jakże strzeliste dźwięki sygnaturki.
KOMU BIJE DZWON? Rozmarzył się STARY CZŁOWIEK. — Zawsze bije tobie — pouczyło
go MORZE. URODZONY POD BZEM rozchylił skrzydełka nozdrzy i z niesłychaną lubością
chłonął w siebie WIATR OD MORZA.
— BŁOGOSŁAWIONA ZIEMIA — zachwycał się URODZONY POD BZEM (przecież
w tym momencie BUSZUJĄCY W ZBOŻU i ukradkiem IDĄC SKACZĄCY PO GÓRACH)
— niechaj mnie tutaj ROZDZIOBIĄ KRUKI I WRONY, ale w tej rozśpiewanej chacie
rumianków zawsze będzie moje WESELE. Tak powiadały wszystkie zaszczytne DZIADY
i miały rację. DZIADOM ja nigdy się nie sprzeniewierzę.
Rozdział trzydziesty siódmy,
czyli Motylowa Łąka