11
— Dobre sobie — zarechotał Biały Kruk — po prostu w świat! Nie masz więc żadnego adresu?
Żebyś chociaż znał jakąś ulicę i numer domu? O resztę spytałbyś dozorcy.
— Nie znam ani ulicy, ani dozorcy. Czy to jakiś wojskowy w stopniu generała?
Biały Kruk wypluł z obrzydzeniem mola, który wpadł mu właśnie do dzioba.
— W takim razie idź na CHYBIŁ TRAFIŁ. Tak robią wszyscy bez wyraźnego adresu.
— A jak mam tam trafić?
—POOMACKU—odparł cierpliwieKruk, i tymrazemkichnął całymobłoczkiemuprzykrzonych
moli.
—Boję się, że nie znamOMACKA. Wziąłem się Z NIENACKA—wyjaśniło Żyjątko, obserwując
jak Biały Kruk zatyka sobie dziurki od nosa kulkami naftaliny.
— Coś o tym słyszałem — pokiwał poważnie głową Kruk. Dlatego chcę ci pomóc. Idź więc od
Annasza do Kajfasza.
— A od Kajfasza? — zainteresowało się Żyjątko.
— Będzie trzy kilometry z HAKIEM. W sumie jakieś piętnaście kilosów.
— Okropnie daleko — zasmuciło się Żyjątko. Nie znasz jakiejś lżejszej drogi?
— Znam. Pójdziesz te same trzy kilometry, ale nie z HAKIEM, tylko z OKŁADEM. To ci
powinno przynieść ulgę.
Żyjątko uchyliło grzecznie chitynowego kapelusika i zabrało się do drogi.
— Zaczekaj, szaleńcze! — zawołał Kruk — Dokąd idziesz?
— Na chybił trafił, po omacku, od Annasza do Kajfasza, trzy kilometry z okładem — wyjaśniło
Żyjątko.
— W takim razie zejdziesz na manowce. Bardzo ci współczuję.
Biały Kruk wtulił z rezygnacją dziób w skrzydła i zasnął. Trzeba dodać: snem sprawiedliwego.
— Stary oszust — powiedziała Trąba Powietrzna, która przechadzała się w pobliżu i wszystko
podsłuchała. Już ja z niego zrobię karuzelę.
1...,2,3,4,5,6,7,8,9,10 12,13,14,15,16,17,18,19,20,21,...122