13
koło południa — na bezdrzewnej szosie — skwar dopiekał
niepomiernie. Żyjątko zapragnęło odpoczynku i łyżki strawy.
Okład zalecony przez Białego Kruka okazał się wydłużeniem drogi,
a nie żadnym okładem. A na drodze ani psa z kulawą nogą. Wokół
tylko pola, przerzedzone gaiki i nieruchome jak blacha niebo.
Dopiero za którymś zakrętem dało się słyszeć turkotanie bryczki.
Kiedy wózek wytoczył się na otwartą drogę, oczom Żyjątka przedstawił
się dziwny obrazek. Na koźle pojazdu siedział dziwolągowaty jegomość w bardzo pogniecionym
cylindrze i poganiał dobrym słowem zupełnie znudzonego Pasikonika.
— Bardzo ja panią przepraszam — dziwoląg skłonił się cylindrem — moje nazwisko:
BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM. Jestem tutejszym dziwolągiem i właśnie spieszę się
na obiad. Niestety, nie wiem, czy jadę we właściwym kierunku...
— Na pewno w fałszywym — głucho odezwał się znudzony Pasikonik i szczypnął wargami
przydrożną kępkę trawy.
—To nie takie pewne — zwrócił się Dziwaczny do Pasikonika — gdybyśmy wiedzieli, że jedziemy
w fałszywą stronę, wystarczyłoby zawrócić i wtedy pojechalibyśmy prawidłowo.
— Rzeczywiście — zgodził się Pasikonik — w tej sytuacji możemy jeszcze obracać się w kółko.
Mnie tam wszystko jedno.
— Ale mnie nie — powiedział stanowczo BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM — w kółko
kręcimy się już od rana i dostałem od tego zawrotów głowy. Przez chwilę nawet miałem
halucynację, że kogoś spotkaliśmy.
Rozdział trzeci,
czyli BARDZO JA PANIĄ PRZEPRASZAM