21
zba kuchenna wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Żeby dotrzeć
aż do pieca, trzeba było się dobrze zziajać.
— Zrobię dzisiaj te parę kilometrów z talerzami — westchnął
BARDZOJAPANIĄPRZEPRASZAM i natychmiast oblizał swoje
pulchne wargi — ale jak mi to wybornie zrobi na moją otyłość! Bardzo
ja panią przepraszam! — Podparł się na ramieniu Żyjątka — Czy lubi
pani oberżę, w której się tak wspaniale chudnie?
Żyjątko nie zdążyło zaprzeczyć, gdy z ciemnego kąta pod piecem rozległo się stanowcze
stwierdzenie:
— To najsolidniejsza firma w okolicy! Przychodzę tu od pięciu lat i proszę popatrzeć, co się ze
mnie zrobiło!
Żyjątko zerknęło ciekawie w stronę, z której dobiegał głos. Nad potężną wanną obieranych
kartofli siedziało trzech osobników w fartuszkach kuchennych posługaczek. Ten, który właśnie
przestał mówić, wyglądał najosobliwiej. Był łudząco podobny do wyłuskanej przez wiewiórkę
szyszki, a ogromne wąsy przesłaniały całą twarz z wyjątkiem małych jak szpileczki oczu.
Obok, również na kuchennym dębowym zydelku, siedział jegomość niezwykle blady, sięgający
głową nieomal sufitu i jakiś cały zwinięty w sobie jak rulon. Najbardziej w cieniu przycupnął
zwykły gąsior o długiej chybotliwej szyi.
— Zgadzam się z panem — przytaknął skwapliwie Pasikonik — panie... nie wiem jak się do
pana zwracać?
— Leśnik — powiedziała ponuro szyszka — a to mój przełożony — i szyszka wskazała na bladą
roladę — Na-leśnik.
Rozdział szósty,
czyli Kuchnia z wyjściem przez Kuchnię Polową