— Hu-hu-hu, hu-hu-hu — Rozległo się nad śpiącym osiedlem.
— Hu-hu-hu — powtórzyły ściany domów.
Cztery Paski, malutki i zawstydzony tyłem wycofywał się do klatki, przytrzymując roz-
dartą nogawkę.
Tygrys otrząsnął się jakby z obrzydzeniem i otarł się o nogi staruszki.
A potem zaczął się kurczyć i zmieniać kolor.
— Kici, kici — zawołała cicho staruszka i piwniczne koty na powrót otoczyły ją ciasnym
kręgiem.
Sowa przechyliła głowę.
— Musimy już wracać — powiedziała.
Pewniej niż za pierwszym razem usiadłem na jej grzbiecie i powróciliśmy na szpitalne
łóżko, przy którym na fotelu drzemała Siostra Pączek.
Widocznie musiałem narobić trochę hałasu, bo otworzyła oczy i zerwała się na równe
nogi.
— Oj, rozbójniku — powiedziała z wyrzutem, podłączając mnie do kroplówki. —Wy-
rwałeś wenflon.
Nie odezwałem się ani słowem, bo pewnie i tak nie zrozumiałaby, że za nic nie da się
latać, będąc podpiętym do tej całej plątaniny rurek…
A potem uśmiechnęła się i wychyliła przez otwarte okno.
— Kici, kici — zawołała cichutko i coś zaszeleściło w trawie. Wyjęła z kieszeni fartucha
niedużą torebkę i wysypała jej zawartość za okno. Chciałem coś powiedzieć, ale po narko-
zie nadal miałem dziwnie kołkowaty język, więc tylko blado się uśmiechnąłem…
Siostra Pączek odpowiedziała uśmiechem.
— Przychodzi zawsze pod to okno — powiedziała — a ja zawsze mam coś dla niego.
Ot, taka kocia ciocia ze mnie…
Pomyślałem, że Dziadek byłby z niej bardzo dumny i zamknąłem oczy. W parku otacza-
jącym szpital pohukiwała sowa.
1...,10,11,12,13,14,15,16,17,18,19 21,22,23,24,25,26,27,28,29,30,...76