A po powierzchni płynął najprawdziwszy łabędź. Jego smukła szyja zanurzyła się na dno
tuż obok mnie i płaski dziób szczypnął odrobinę wodorostów.
Starając się być niewidzialny, dopłynąłem do brzegu. W przybrzeżnym mule błyskały
malutkie fosforyzujące oczy.
— To raki — powiedział dziadek, kiedy wynurzyłem się na powierzchnię. — Żyją tylko
w bardzo czystej wodzie.
Ubrałem piżamę i było mi jakoś dobrze i miło, że odkryłem coś, co nie było chore, tylko
zdrowe i czyste.
Moja skóra pachniała zieloną wodą, a między palcami u nóg uwierały drobinki piasku.
Pomyślałem, że to całe szczęście, że nie mam włosów, bo pewnie musiałbym suszyć je
dobre pół godziny.
A przy moim łóżku stał już trochę zniecierpliwiony Brodacz.
— No oddychaj normalnie — powtarzał raz po raz. — Wdech i wydech…
Na początku przyszło mi do głowy, że przez to zwiedzanie podwodnego świata za-
pomniałem, jak się normalnie oddycha, ale nagle dotarło do mnie, że usunięto mi dwie
najbardziej niewygodne rurki.
Głęboko wciągnąłem powietrze i spróbowałem unieść się odrobinę, ale zaraz z powro-
tem opadłem na poduszki.
— Spokojnie, spokojnie — Brodacz położył mi rękę na ramieniu. —Na wszystko przyj-
dzie czas.
Za oknem, w mroku błysnęły pomarańczowo ogromne sowie oczy i Dziadek odleciał
w ciemność, która wcale nie była ciemnością, za Tęczowy Most, gdzie po kolorowej trawie
biegał Misiek, razem z innymi psami.
1...,27,28,29,30,31,32,33,34,35,36 38,39,40,41,42,43,44,45,46,47,...76