37
Przez chwilę próbowałem przypomnieć sobie kolor zagubionej piłeczki, ale nic z tego
nie wyszło.
— Chyba była czerwona, ale nie jestem do końca pewien — powiedział Dziadek.
Tak dolecieliśmy aż za ogród zoologiczny, gdzie rozpościerały się mokradła, szumiały
trzciny, a księżyc, który zdążył już wzejść na niebo, odbijał się w wodzie. Nie wyobrażacie
sobie, jak miło było zanurzyć stopy w wodzie nagrzanej za dnia, a potem usiąść na trawie.
Wokoło panowała cisza, od czasu do czasu przerywana nawoływaniem jakiegoś nocne-
go ptaka, w trawie zgodnym chórem cykały świerszcze i nagle dotarło do mnie, że musia-
łem zachorować, żeby móc dostrzec piękno letniej nocy, że tak bardzo do wszystkiego się
spieszyłem, że zapomniałem, jakiego koloru była ta nieszczęsna piłeczka.
Zdjąłem piżamę i wszedłem do wody.
Przed chorobą byłem dość dobrym pływakiem, więc nie miałem żadnych problemów
z przepłynięciem paru metrów. Wynurzyłem się naprzeciw Dziadka i powiedziałem, że
kiedyś, kiedy będę duży, chciałbym zanurkować na samo dno morza. A wtedy sowa rozło-
żyła skrzydła i malutkie, szare piórko opadło na powierzchnię wody tuż obok mnie.
— Czar trzeciego pióra? — zapytałem zdziwiony, bo do tej pory czary pojawiały się
tylko wtedy, kiedy trzeba było komuś pomóc.
Poruszyłem skrzelami.
Woda była ciemnozielona, a światło księżyca przetykało ją srebrnymi smugami. Pode
mną falowało piaszczyste dno.
Miękkie łodygi wodorostów muskały moje pokryte srebrną łuską boki, a w tajemniczej,
głębokiej zieleni przesuwały się cienie innych ryb.
Po dnie powoli maszerowały ślimaki, niosąc na plecach swoje domy, w piasku wiły
się czarne pijawki, a kiedy spojrzałem w górę, zobaczyłem cień przemykającego po po-
wierzchni pająka pływaka.
W nieoczekiwany sposób staw, który dotąd był dla mnie ogromną kałużą, do której
rzucało się piłeczkę albo puszczało okręty z kory z żaglami z zielonych liści, stał się inną,
odległą planetą, żyjącą swoim własnym życiem, pełną zagadkowych mieszkańców, czeka-
jącą na kogoś, kto przybędzie i odkryje jej piękno.
Ukryty w wodorostach dostrzegłem ostronosy cień szczupaka skradającego się jak ty-
grys, a gdy otworzył pysk, zobaczyłem szereg ostrych jak szpilki zębów. Tuż nad moją
głową przepłynął okazały karp, połyskując złotem łusek jak ryba z bajki.