Ten drugi nie miał przedniej prawej łapy, ale potrafił skakać w górę i chwytać w zęby
patyk, machał ogonem i nic nie robił sobie ze swojego kalectwa.
Pomyślałem sobie, że to straszna szkoda, że nie mogę pójść tam do nich i pobawić się
z nimi i wtedy przyszło mi do głowy, że przez cały długi dzień nie zrobiłem nic ale to nic
dla moich biednych nóg… Bo gdybym potrafił przejść chociaż kilka kroków, to dotarłbym
o własnych siłach na fotel, zjechał na dół i pogłaskał te dzielne psy.
— No i co? — zapytał TDF machając do nas ręką.
A my wszyscy — to znaczy ja i Bastek, Szymek i Wiewiór, i nawet Siostra Pączek,
wydaliśmy tak głośny wrzask radości, że aż Brodacz przybiegł z dyżurki zobaczyć, co się
dzieje.
A potem Brodacz zszedł na dół i widzieliśmy, jak oglądał wózek i rzucał patyki i bardzo
dobrze się bawił.
Kiedy braciszek zabrał psy, TDF wrócił do nas, usiadł na podłodze i opowiedział nam
wszystko, co wiedział o tych dwu psach — że ten podpalany wilczur był psem policyjnym,
który zasłonił sobą swojego pana i kula przeznaczona dla człowieka uszkodziła mu kręgo-
słup, a tamten drugi chorował… na raka i musieli mu amputować łapę.
Potem opowiedział nam o braciszku, z którym przyjaźnił się od przedszkola i o świę-
tym Franciszku, patronie zwierząt.
A potem zapadł zmrok. Leżałem na łóżku i poruszałem palcami u nóg tak długo, aż
poczułem mrowienie w stopach. Potem zacząłem poruszać stopami, a potem udało mi się
parę razy podciągnąć kolana. Tak bardzo mnie to wyczerpało, że zapomniałem, że nad-
szedł już wieczór, a wraz z nim pora odwiedzin Dziadka. Ale parapet był pusty.
Pomyślałem, że mogło mu przydarzyć się coś złego i już — już miałem nacisnąć guzik
dzwonka, gdy nagle spostrzegłem leżące na kołdrze szare, miękkie piórko.
Zasnąłem, obracając je w palcach i zastanawiając się, jakie przyniosło ze sobą czary…