152
Przygoda szósta
Zmęczony trudami podróży z radością wstąpiłemw znajome progi rodzinnego pałacu. Przede wszystkim
postanowiłem przeprosić wuja Tarabuka za to, żem się z nim nie pożegnał przed wyruszeniem w ostatnią, zgoła
niespodzianą i niezamierzoną przeze mnie podróż. Wyznam, iż stęskniłem się nieco za moim wujem i spieszno mi
było zobaczyć go i powitać. Ostatnimi czasy śnił mi się kilka razy i za każdym razem jawił się we śnie jakiś wielce
dziwny i zmieniony. Miał twarz z prawego profilu podobną do orangutana, a z lewego - do kakadu. Takie zespolenie
dwóch zgoła rozmaitych profilów możliwe jest, ma się rozumieć, tylko we śnie. Przykre wszakże wrażenie wywarła
na mnie owa dwoistość profilu. Nie wierzę, iż sen spełnia się dosłownie, ale wierzę w to, iż spełnia się w przybliżeniu
i z przeróżnymi odmianami, których wymaga rzeczywistość i jej niezłomne prawa.
Bałemsię, że senówbył jakąś niezrozumiałą dlamnieprzepowiednią. Pobiegłemtedywprost dopokojuwuja,
aby się przekonać, jakie znaczenie miał mój sen dziwaczny. Biegnąc miałem na myśli na przemian to orangutana,
to kakadu, lecz i orangutan, i kakadu pierzchły z mych myśli wobec rzeczywistości, którą ujrzałem.
Postać, którą zastałem w pokoju wuja Tarabuka, prześcignęła wszelkie sny, wszelkie oczekiwania i wszelkie
obawy! Stanąłem jak wryty, nie wiedząc, co mam czynić: czy trwać na miejscu, czy zmykać co tchu przed
potworem, który patrzył na mnie wzrokiem mego wuja, lecz nie posiadał zresztą żadnej innej z nim wspólnoty.
Im mniej by do niego podobny, tym bardziej przerażały mnie tu i ówdzie luźne i dorywcze cechy niezaprzeczonego
podobieństwa. W pierwszej chwili wydało mi się, iż widzę jakąś zmorę, w której dopiero po pewnym czasie
rozpoznałem istotę ludzką.
Twarz owej istoty nie była zupełnie czarna. Powiedziałbym, iż pokrywały ją szczelnie drobne, czarne cętki
na kształt maku. Te same cętki przesłaniały powierzchnie dłoni. Tym samym drobnymmakiem upstrzona była szyja.
Całość robiła wrażenie tak niezwykłe, żem osłupiał. Gdym nieco przyszedł do siebie, szepnąłem głosem lękliwym:
― Kim jesteś, człowieku o nieludzkim wyglądzie?