154
Na jednej z mych dłoni tkwi wiersz ulotny pt. „Dzień dobry”, a na drugiej - elegia wieczorna pt. „Do widzenia”.
Piersi moje roją się od najtkliwszych sonetów, a szyja pokryta jest szczelnie najśpiewniejszymi rondami. Jedne tylko
plecy czekają na nowe arcydzieło, nad którym obecnie pracuję. Czuję się niby żywa księga i łóżko moje uważam
za bibliotekę. Jeśli jesteś ciekaw zawartości owej księgi - weź do rąk lupę i czytaj!
Wuj podał mi lupę, lecz byłem zbyt zmęczony podróżą i nie miałem chęci odczytywania czerniejących
na skórze wuja utworów.
― Jeśli wuj pozwoli ―rzekłemnieśmiało―odłożę czytanie na potem, tymczasemwszakżemuszę zauważyć,
iż utrwalenie własnych utworów na własnej skórze - pomimo wielu przewag i zalet - ma jedną niezaprzeczoną
wadę, mianowicie - utwory te giną dla potomności z chwilą śmierci samego autora.
― Pomyślałem już o tym ― odpowiedział spokojnie wuj Tarabuk ― pomyślałem i znalazłem sposób
uniknięcia tak bolesnej dla potomności straty. Oto postanowiłemprzekazać ci w testamencie prawo przedruku na twojej
własnej skórze.
― Co? ― zawołałem przerażony. ―Na mojej własnej skórze? Mogę uznać tatuowanego wuja, ale nie mogę
i nie chcę być tatuowanym siostrzeńcem!
Na czarno nakrapianej twarzy wuja Tarabuka zjawiła się jakaś plama dziwaczna, która na pewno była
rumieńcem gniewu lub oburzenia. Nie wiadomo, jakby się wuj w tej chwili względem mnie zachował, gdyby nagłe
wejście uczonego Chińczyka nie przerwało naszej rozmowy.
― Oto jest mój znawca i dobrodziej! ― zawołał wuj wskazując wchodzącego.
Chińczyk skłonił się poważnie.
Wuj zbliżył się do niego i zaczął szeptem prowadzić z nim jakąś tajemniczą rozmowę. Przez długą chwilę
szeptali nawzajem do siebie, badawczo przyglądając mi się od czasu do czasu. Posłyszałem tylko ostatnie słowa,
które Chińczyk szepnął wujowi do ucha:
― Zdatny, najzupełniej zdatny... Z przyjemnością będę go tatuował. Nie mogłeś wpaść na lepszy pomysł
przekazania potomności swych utworów. Jest to godny ciebie spadkobierca.