158
Uczyniłem w ten sposób krzywdę i wujowi, i jednej z tych królewien, które w podróży spotkałem. Tym razem chcę
ową podwójną krzywdę wynagrodzić.
― Cieszy mię niezmiernie twoje chwalebne postanowienie ― odpowiedział wuj z radością. ― Daję ci moje
błogosławieństwo na drogę. Rad jestem, iż tym razem przy wręczeniu mego wiersza możesz śmiało obwieścić
pięknej królewnie, że poślubiając mnie posiędzie w jednej osobie i męża, i książkę do czytania... Nie zwlekaj więc
ani chwili, gdyż czas nagli. Z niecierpliwością będę wyczekiwał twego powrotu. A teraz - do widzenia!
― Do widzenia! ― zawołałem radośnie i rzuciłem się wujowi na szyję, aby go ucałować w oba policzki.
― Ostrożnie, ostrożnie! ― krzyknął wuj przerażony. ― Toć zapominasz, że mam na jednym policzku Zaloty,
a na drugim― Cios dotkliwy. Każda litera tych utworów jest mi droższa nad życie! Nie ściskaj też zbytnio mej dłoni,
bo mi bez potrzeby miętosisz elegię wieczorną pt. Do widzenia.
― Do widzenia! ― zawołałem znowu, tym razem zwracając się do straszliwego Chińczyka.
― Do widzenia, młodzieńcze! ― odpowiedział Chińczyk z dziwnym uśmiechem na twarzy. ― Szanuję
w tobie śmiałego podróżnika i poszukiwacza cudów, lecz przede wszystkim - jedynego spadkobiercę wielkiego
poety, który obdarzył cię zaszczytnym prawem przedruku.
Na wspomnienie „prawa przedruku” dreszcz lęku i wstrętu przeniknął mię od stóp do głów. Szybko
wybiegłemz pokoju i tegoż jeszcze dnia wieczorembyłemwBalsorze. Nad ranemwsiadłemna okręt i gdy okręt odbił
od brzegu, poczułem radosną ulgę na myśl, że się coraz bardziej oddalam od straszliwego Chińczyka. Wprawdzie
ani wuj Tarabuk, ani Chińczyk nie ścigali mię wcale, gdym do Balsory przed nimi uchodził. Tłumaczyłem to sobie
tym, że wuj Tarabuk zbyt się przejął moją obietnicą wręczenia zaklętej królewnie wiadomego wiersza.
Nie przyszło mi nawet do głowy, iż Diabeł Morski znów mię w swych sieciach usidlił. Szkatułkę zaklętą
miałemwciąż w kieszeni, ponieważ jednak dotąd ze strony Chińczyka i wuja nie groziłomi żadne niebezpieczeństwo,
więc nie zajrzałem do jej wnętrza.
Pamiętałem, iż grozi mi jakaś tajemnicza kara, jeśli ją bez potrzeby otworzę. Teraz wszakże - na pokładzie
okrętu - zaczęła mię dręczyć ciekawość, która z każdą chwilą wzrastała.
Okręt płynął chyżo. Zawiązałem rozmowę z marynarzami, którzy od razu poczuli do mnie przyjaźń wielką.