97
― Wyjeżdżam!
― Dokąd? ― zapytał wuj Tarabuk.
― Do krain nieznanych.
― Jak to? Już chcesz mię opuścić?
― Jest to moje nieodwołalne postanowienie.
― Czy masz przy sobie wiersz, który niegdyś napisałem na cześć niezapomnianej Piruzy?
― Mam.
― Otóż, jeśli w drodze spotkasz jakąkolwiek królewnę, byle dość płomienną, wręcz jej ten utwór
z zapewnieniem, żem dla niej go zrymował. Czy obiecujesz?
― Obiecuję.
― Solennie?
― Solennie.
― W takim razie, wesołej podróży.
Wuj Tarabuk uściskał mię nie bez wzruszenia i natychmiast powrócił do swojej czynności, polegającej
na sprawdzaniu pamięciowej zawartości tysiąca dziewcząt. Wybiegłem z pałacu i po chwili byłem już na wybrzeżu.
Młodzieniec czekał na mnie trzymając za uzdę dwa czarne rumaki.
― Jakim sposobem w tak krótkim czasie zaopatrzyłeś się w dwa tak czarne rumaki? ― spytałem zdziwiony.
― Jestem pilnym i starannym towarzyszem podróży! ― odrzekł wesoło młodzieniec koślawiąc uśmiechem
swój rozumny pysk. Są to moje własne konie z mojej własnej stajni, która się znajduje tam, gdzie stoi mój własny dom.
― Gdzież w takim razie stoi twój dom?
― Nie mamy teraz czasu do stracenia. Potem odpowiem ci na twoje pytanie. Czas nagli. Dalej w drogę!
Dosiedliśmy rumaków i popędziliśmy w stronę Balsory. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zauważyłem
w drodze, że rumaki biegną tak dziwnie, jakby falowały w powietrzu. Grzywy ich były podobne do splotów morskiej
trawy. Od czasu do czasu z ich nozdrzy tryskały jakieś fosforyczne poblaski, które rozwidniały przed nami mrok
zapadającej nocy.