104
Tedy na każdego z nas przypadły nagle dwa otwory, co nam ogromnie utrudniło pracę. Lecz nie na tym koniec.
Przebiegłe piły, chcąc nam widocznie do reszty pracę utrudnić i wszelkie zbawienie uniemożliwić, przepiłowały
nagle trzysta zgoła nowych otworów w zgoła nowych miejscach. Tedy na każdego z nas wypadły już po trzy
otwory do zasklepienia. Walka trwała nieustannie i doszło wreszcie do tego, że każdy z nas w swej pieczy i w swojej
odpowiedzialności miał dziesięć olbrzymich otworów, sześć sporych szczelin i dwie nieznaczne, ale niebezpieczne
szpary. Piły dopięły swego! Praca stała się niemożliwa! Zwątpiliśmy o ocaleniu! Woda strumieniami wrywała się
do okrętu, szumiąc, pieniąc się i sycząc. Okręt szedł na dno.
Czekała nas okrutna śmierć wśród pił.
― Panowie załoga! ― zawołał kapitan. ― Wolałbym skonać pod siekierą zwykłego drwala niż pod ostrzem
tych pił! Zanim zdążymy wodą się zachłysnąć i stracić przytomność, potwory te będą nas piłowały na dwoje i na troje,
i nawet na czworo. Piłowanie konających - oto jest ich czynność i działalność podwodna! Dalej więc, porzućmy
bezużyteczną pracę i wracajmy na pokład! A nuż uda się nam obmyślić inne środki zbawienia?
Usłuchaliśmy rady kapitana i w okamgnieniu przedostaliśmy się na pokład. Radość napełniła nasze serca,
gdyśmy ujrzeli, że okręt podczas naszej na pokładzie nieobecności tak się zbliżył do wspomnianej wyżej wyspy
nieznanego nazwiska, że z pomocą odpowiednich a nieludzkich skoków mogliśmy od biedy przerzucić się z pokładu
na brzeg wyspy.
Stanęliśmyszeregiemnapokładzie i zaczęliśmyskakaćkolejno. Pierwszyskoczył kapitan. Skoczył tak, żenieomylnie
upadł na brzeg wyspy, z lekka jeno nadwieruszywszy prawej i pobieżnie nadwichnąwszy lewej nogi. Po nim zabrali
się do skoków marynarze, którzy skakali jeszcze lepiej od kapitana, tak że nawet w skoku nie wypuszczali z gęby
swych zapalonych fajek. Wreszcie przyszła kolej na mnie. Nigdym w życiu nie skakał na taką odległość i w takich
okolicznościach. Nie doskoczyć do wyspy i wpaść po drodze do morza znaczyło tyle, co zostać przepiłowanym.
Kilka razy już przysiadałem na pokładzie, aby tym sprężyściej i tym rozpędniej odbić się w powietrze, i tyleż razy
prostowałem się bez skutku, bojąc się spudłować. Wreszcie przyszedł mi do głowy pomysł doskonały. Zerwałem
jeden z wielkich żagli i ująwszy go za końce rozpostarłem nad głową. Wicher uderzył w żagiel i wydął go nade mną.