110
Nic jej na to nie odpowiedziałem.
― Kiedyż zamierzasz opuścić osadę? ― rzekła po chwili.
― Jak tylko wieczór nastanie.
―Czyś odmienił swój pomysł pierwotny, czy też mogę ci towarzyszyć w tej wędrówce, pomimo iż narzucona
mi czarność cery przesłania twym oczom całkowity czar mej postaci?
― Możesz mi towarzyszyć ― odrzekłem.
― O Boże! ― westchnęła dziewczyna. ― Co ja pocznę, nieszczęśliwa! Jednemu przeszkadza moja białość,
drugiemu zawadza moja czarność. Jeden mnie poczernił, drugi chce pobielić! Ten mię pobarwił, ów chce odbarwić!
Same troski, same nieporozumienia!
― Nie płacz, dziewczyno! ― zawołałem z drzewa. ― Nie wzdychaj tak ciężko i nie załamuj dłoni! Skoro
wieczór nadejdzie, uciekniemy z osady i może uda się nam dotrzeć do jakiejś pięknej krainy, gdzie nie ma ani trosk,
ani nieporozumień.
Skoro wieczór nadszedł i pierwsza gwiazda ukazała się w niebiosach, wymknąłem się razem z Arminą
do najbliższego lasu i co tchu przebiegłszy las wydostałem się na równinę, a stamtąd na brzeg wyspy.
Traf chciał, że jakiś okręt przygodny płynął opodal brzegu, w kierunku - jak mi się zdawało - Balsory. Począłem
wrzeszczeć z całych sił, aby ściągnąć na siebie uwagę załogi. Zauważono nas z pokładu i skierowano okręt do brzegu.
W pół godziny potem siedziałem już razem z Armina na pokładzie i opowiadałem kapitanowi i marynarzom
dziwne moje przygody. Omyliłem się wszakże, sądząc, iż okręt płynie w kierunku Balsory, zdążał on do nie znanego
mi państwa króla Pawica. Kapitan i marynarze byli właśnie poddanymi tego króla. O ile mogłem sądzić z ich
opowiadań, król Pawic był niezmiernie serdecznym i dobrodusznym człowiekiem. Zachęcali mię bardzo, abym
razem z moją czarną towarzyszką zamieszkał na stałe w ich ojczyźnie, gdzie znajdę przyjaźń i gościnę. Zapytywali
mię też z ciekawością, gdziem znalazł taką czarną towarzyszkę podróży. Opowiedziałem im niezwłocznie historię
Arminy. Gdym skończył, jeden ze starych, wytrawnych marynarzy rzekł klepiąc mię po ramieniu: