108
Spostrzegłem, iż ogół karli wyczekuje moich zleceń kulinarnych, dotyczących własnej mojej osoby. Toteż
dziwiono się powszechnie, iż żadne tego rodzaju zlecenie z ust moich nie wyszło.
Domyśliły się potwory, żem powściągnął się od wypicia ich trunku. Ponieważ w osadzie ich było kilka
ogrodów owocowych, tedy karmiłem się zrywanymi tam owocami, czego mi nie wzbraniano.
Pewnego dnia postanowiłem jednak raz na zawsze porzucić przeklętą osadę, choćby mię poza nią śmierć
głodowa miała spotkać.
Postanowienie to zapadło we mnie w chwili, gdym wlazłszy na jabłoń rwał dojrzałe owoce i smakowicie je
pożerał.
Nagle posłyszałem w ogrodzie jakiś śpiew dziewczęcy. Zdziwił mię przyjemny, uroczy niemal dźwięk głosu,
ponieważ wszystkie karły miały głos przeraźliwie ochrypły. Domyśliłem się natychmiast, że śpiewaczka nie jest
z rodu karłów, i obejrzałem się za siebie, aby sprawdzić, kto śpiewa.
Ujrzałem w bocznej alei ogrodu młodą dziewczynę, bardzo piękną, ale zgoła czarną. Szła wprost ku mnie
i zbliżywszy się do drzewa, na którego sękatej gałęzi właśnie siedziałem, podniosła ku górze oczy turkusowe
i rzekła:
― Dzień dobry!
― Dzień dobry ― odpowiedziałem. ― Czy masz mi coś do powiedzenia?
― Mam.
― A więc słucham.
― Nie jestem czarna, jeno biała.
― O ile mię jednak oczy nie mylą, jesteś czarna ― odparłem.
― To złudzenie! ― zawołała dziewczyna. ― Jestem biała jak alabaster! Jestem córką króla Alkarysa,
nazywam się Armina.
Ojciec mój rok temu zabłąkał się w lasach tej wyspy. Wędrujac po niej, dotarliśmy do tej wstrętnej osady.
Ojciec, znaglony pragnieniem, wychylił do dna kielich, podany przez karły. Napój w tym kielichu zawarty odebrał mu
przytomność. Sam kazał zawołać kucharza i polecił mu, aby zeń uczynił potrawkę duszona z kaparami i korniszonami.