120
Mogłem tedy do woli przyglądać się pięknymmieszkankomwyspy, aby nareszcie uczynić swój wybór i jednej
z nich - na mocy królewskiego zezwolenia - zaproponować ożenek.
Wszystkie jednak były tak piękne, żemw żaden sposób nie mógł przenieść jednej nad drugą, gdyż wybierając
jedną, pominąłbym i pokrzywdził resztę. Przyglądałem się i namyślałem tak długo, aż wreszcie noc zapadła i ulica
opustoszała. Wszystkie mieszkanki wyspy udały się do swych domów, wszystkie prócz jednej, która - pomimo nocy
- wciąż jeszcze trwała pod mym oknem i zapewne po raz setny odczytywała pismo królewskie.
Otworzyłem tedy okno i rzekłem:
― Piękna samotnico, jak możesz psuć swe błękitne źrenice odczytywaniem po nocy tego pergaminu?
― Treść tego pergaminu ― odparła dziewczyna ― jest tak ciekawa i porywająca, że wolę raczej popsuć swe
oczy, niż pozbawić się rozkoszy odczytywania słów, które się barwią na jego powierzchni. Nazywam się Kaskada.
― Piękne to imię ― zauważyłem ― znaczy niemal tyle, co wodospad. Pasjami lubię wodospady.
― Szczęśliwy jesteś! ― szepnęła dziewczyna.
― Dlaczego? ― spytałem.
― Dlatego że król obdarzył cię tak zaszczytnym zezwoleniem.
― A cóż byś uczyniła ty, gdyby król ci pozwolił poślubić cudzoziemca?
― Wybrałabym ciebie! ― zawołała dziewczyna.
― Niechże się stanie, jako rzekłaś! ― szepnąłem przez okno dziewczynie. ― Nie mogłem sam się zdobyć
na wybór, ale za to potrafię być wybrańcem!
Nazajutrz poślubiłem Kaskadę.
Pożycie naszemałżeńskie było szeregiemcudów, zachwytów, uśmiechów, rozrywek, nieustannych spacerów,
ciekawych pogadanek, pośpiesznych uderzeń serca, złotych snów i nie mniej złotych ocknień.
Nic nie mroczyło naszego szczęścia prócz jednego tylko dziwacznego narowu, który miała piękna Kaskada
- mianowicie od urodzenia trawiła ją niepokonana żądza zrzucania się ze szczytów skał i gór w przepaści i otchłanie.
Starałem się nieustannie śledzić Kaskadę i towarzyszyć jej we wszelkich wycieczkach, aby nigdy nie została samotna.