126
Gdym je odzyskał - w pierwszej chwili nie mogłem nic dojrzeć dokoła w otaczających mię ciemnościach.
Powoli wszakże i stopniowo oczy moje tak nawykły do mroku, żem w końcu mógł zupełnie swobodnie rozróżniać
kształty, a nawet barwy wszystkich przedmiotów. Znajdowałem się w jakimś dziwacznym labiryncie podziemnym,
napełnionymszklanymi trumnami i bielejącymi wmroku szkieletami ludzkimi. Ilość nagromadzonychwpodziemiach
stołów, krzeseł, szaf i wszelkiego rodzaju sprzętów była wprost niewiarygodna.
Usiadłem na jednym z krzeseł i przysunąwszy stół postawiłem na nim siedem dzbanów wody i siedem
bochnów chleba. Zapewne bardzo długo trwałem w zemdleniu, gdyż głód mi już dokuczał - głód tak wściekły
i niepohamowany, żempił i jadł dopóty, dopókim nie wypił wszystkiej wody z dzbanów i nie zjadł wszystkich siedmiu
bochnów chleba. Posiliwszy się jako tako, wstałem i pobrnąłem przed się na oślep. Postanowiłem iść bez
ustanku, bez przerwy, bez wytchnienia, we wszelkich możliwych kierunkach, w tej nadziei, iż traf lub przypadek
przyjdą mi z pomocą, a zbieg okoliczności pozwoli mi nie w ten, to w inny sposób wydostać się z podziemi na słońce.
Trudno mi określić, jak długo wałęsałem się po krętych korytarzach podziemnych - wśród szklanych
trumien, zapełnionych szczelnie i po brzegi zwłokami ludzkimi. Zdaje mi się jednak, iż wędrówka moja trwała dni kilka.
Wreszcie pewnego dnia trafiłem na olbrzymią, samotną niszę, w której stała jedna tylko trumna szklana, większych
niż inne rozmiarów. W trumnie tej leżała na atłasowych poduszkach kobieta niezwykłej piękności ze złotą
lutnią w dłoni. Wyglądała jak żywa. Śmierć nie zdążyła rozkładem dotknąć jej ciała czy też nie uczyniła jej nic złego,
słowem, kobieta zdawała się spoczywać w trumnie bez śmierci.
Trumna stała na wielkim, zapleśniałym od wilgoci i mchem pokrytym głazie. Widok zmarłej czy też śpiącej
tak mię oczarował, żem siadł u stóp trumny na głazie, aby jej przyjrzeć się z bliska i nieco wypocząć, gdyż dotąd ani
na mgnienie nie przerywałem swej wędrówki. Machinalnie i bezwiednie zacząłem dłonią odgarniać z głazu pleśń
i mchy. Nagle uczułem pod palcami dotyk jakiegoś metalu. Przybliżyłem oczy i spostrzegłem, że były to w złocie
kute litery. Zerwałem natychmiast pleśń całkowicie i odsłoniłem napis złotymi literami ryty w głazie. Z pośpiechem
i ciekawością odczytałem napis, który brzmiał jak następuje:
Rozbij szklaną trumną uderzeniem pięści,
A co ma się szczęścić, to ci się poszczęści.