135
Biegłem i - o ile pamiętam - przytomność umysłumalała wemnie z każdymkrokiem. Trudno mi obecnie powiedzieć,
z jak wielkim zasobem pilnie malejącej przytomności dotarłem wreszcie do placu. Tam zdybałem moje dziewczęta.
Brak mi słów, drogi Sindbadzie, aby ci opisać rozpacz, która mię ogarnęła na widok tego, jak niewierne dziewczęta
wraz ze swymi narzeczonymi zmykały konno sprzed moich przerażonych oczu! Nadaremniem wołał, nadaremniem
groził, nadaremniem wstydził je, przypominając dane mi wczoraj jeszcze przysięgi! Nic nie pomogło!
Nic
ich
nie odwróciło, nie powściągnęło od zamierzonej ucieczki! Własnymi oczyma musiałem patrzeć na to, jak znikały kolejno
na zakrętach ulic, raz na zawsze pozbawiając mię moich utworów, które z pewnością wyrzucą ze swej pamięci
w chwili, gdy poślubią owych urwipołciów! Tłum wziął mię zapewne za wariata i bronił mi dostępu do dziewcząt,
sądząc, że zamierzam je zabić w napadzie jakiegoś szaleństwa lub obłędu. Pouciekały wszystkie! Straciłem bezpowrotnie
mój kilkoletni dobytek poetycki! Zostałem oto sam - bez tysiąca dziewcząt i bez dziewięciuset dziewięćdziesięciu
dziewięciu tysięcy moich arcydzieł!
Wymówiwszy to słowo: „arcydzieł” wuj Tarabuk załamał dłonie i rozpłakał się jak dziecko. Pocieszałem go
jak mogłem i jak umiałem, ale cóż znaczyły słowa pociechy wobec tak nieodpartej a tak rozpaczliwej rzeczywistości?
Wuj płakał dopóty, dopóki mu łez całkiem nie zbrakło. Wówczas sam stwierdził swój stan wewnętrzny.
― Przed chwilą na placu ― rzekł smutnie ― zbrakło mi słów, aby mą rozpacz wypowiedzieć. Obecnie
zbrakło mi łez, aby mój ból wypłakać. Tedy pozostaje mi jedno: spać poty, póki się nie wyśpię i nie odzyskam sił
do nowej pracy.
Sam własnoręcznie ułożyłem wuja do snu. Zasnął snem tak kamiennym, że obudził się dopiero nazajutrz
wieczorem. Sen go niezwykle pokrzepił, a nawet odmłodził. Nie zdradzał tym razem żadnych na umyśle uszkodzeń.
O niedawnej klęsce przypominał chyba ten jeden nowo nabyty nałóg, iż wuj bardzo często używał w rozmowie słowa
„tysiąc”, co jednak nie tylko nie robiło złego wrażenia, lecz nawet wzmacniało liczebnie poniektóre wspomniane
przez wuja przedmioty.
― Jakże się spało? ― spytałem ockniętego.
―Do tysiąca piorunów, niezgorzej! ― zawołał wuj przecierając oczy. ―Czemuż tak patrzysz na mnie, jakbyś miał
tysiąc oczu we łbie? Jestem tak głodny, że chętnie bym pożarł tysiąc wołów. Przy obiedzie opowiesz mi swoje przygody.