133
Te same co uprzednio dźwięki bezładnie i gromadnie wyrwały się z gardła nieszczęsnego wuja. Nabiegłe
krwią gały jego oczu zwróciły się ku mnie, lecz nie poznały mojej osoby.
Rozejrzałem się dokoła, aby stwierdzić naocznie, jaki rodzaj klęski przytrafił się memu wujowi.
Na placu, który był miejscem tajemniczego wypadku, krzyżowały się cztery ulice, zdążające w cztery
strony świata. U wylotu tych ulic ujrzałem kilka dziewcząt i poznałem w nich natychmiast- powiernice natchnień
mego wuja. Obok każdej dziewczyny stał młodzieniec i rumak. W chwili gdym to zobaczył, młodzieńcy dosiedli
właśnie rumaków i porwawszy wpół każdy swoją dziewczynę zmykali co tchu w cztery strony świata: jedni
-
na północ, drudzy - na południe, inni - na wschód, a inni wreszcie - na zachód.
Obłąkane oczy wuja Tarabuka tężyły się w ślad za zbiegami. Dłonie jego wyciągnęły się teraz kolejno
w kierunku wszystkich czterech ulic.
― Chwytajcie je! Chwytajcie! ― zawołał z rozpaczą nieludzką. ― To utwory moje! Moje utwory!
― Wariat! Wariat! ― zawołano znowu w tłumie. ― Szaleniec! Obłąkaniec! O jakich on utworach gada?
― Utwory moje, utwory! ― wrzeszczał wuj Tarabuk. ― Było ich tysiąc i wszystkie uciekły! Uciekły i uniosły
ze sobą wszystek skarb mego ducha! Znalazły sobie jakichś młokosów, urwipołciów, wisusów spod ciemnej gwiazdy
i uciekły z nimi na wschód i zachód, północ i południe!
Rzuciłem znowu okiemna cztery z placuwychodzące ulice i ze smutkiem stwierdziłem, że resztki wiadomego
„tysiąca” zmykały co tchu po wspomnianych ulicach, ginąc mi z oczu na zakrętach.
Wuj Tarabuk znieruchomiał, zesztywniał, stracił chwilowo czucie, rozum i wolę. Ująłem go pod ramię
i skierowałem jego kroki ku pałacowi. Szedł posłusznie i bezwiednie, chociaż z widocznym trudem. Tłum gapiów
towarzyszył nam aż do samego domu.
Gdym wszedł z wujem do pokoju, szepnął głosem doszczętnie złamanym:
― Ktokolwiek jesteś, zły duch czy przyjaciel, posadź mię w fotelu, gdyż jestem bezwzględnie zmęczony,
a nie mam siły woli, której nakaz potrafiłby doprowadzić mię do postawy siedzącej.
Usadowiłem wuja w fotelu i stanąłem tuż obok.
― Wuju ― rzekłem ― opamiętaj się i uspokój. Czy nie poznajesz mnie? To ja, twój siostrzeniec, Sindbad!