132
―Dziękuj Bogu, żewiesz liczbę, i nie dopytuj się o przedmioty, które oznacza―odrzekł sąsiad. ―Poprzestań
na tej wiadomości, iż przedmiotów tą liczbą oznaczonych jest aż tysiąc! Rozumiesz?
― Po prostu uszom własnym nie chcę wierzyć, że tego czy też owego jest aż tysiąc!
Po chwili sąsiad mój otrzymał nową wiadomość, którą niezwłocznie podzielił się ze mną.
― Dziewcząt! ― wrzasnął. ― Tysiąc dziewcząt! Rozumiesz?
Słowa te wzbudziły we mnie pewne uzasadnione obawy. Zadrżałem na myśl, że bohaterem nie znanego mi
dokładnie „wypadku” jest wuj Tarabuk wraz z tysiącem swoich dziewcząt.
Ponieważ niecierpliwiły mnie dorywcze i zbyt luźne wieści, które. dochodziły do przedstawicieli szarego
końca, i ponieważ wzmożony krzyk i zgiełk tłumu świadczył o jakimś opłakanym stanie wspomnianego bohatera,
postanowiłem przeto przedrzeć się przemocą przez tłum aż do samego „miejsca wypadku”, aby w danym razie
przyjść z pomocą memu wujowi.
Spiąłem konia ostrogami i piersią końską torując sobie drogę dotarłem do środka placu. Nie omyliły mnie
przeczucia! Na samym środku placu z czupryną rozwianą w cztery strony świata, z twarzą boleściwie pokurczoną
i miejscami pobladłą, z dłońmi na kształt dwojga rozszalałych pomioteł, wzniesionymi ku najdalszym przestworom
niebieskim stał, a raczej tkwił, a raczej sterczał męczeńsko wuj Tarabuk jak posąg boleści, a raczej - jako przesadnie
wyolbrzymiaływswej męczarni postrach nawróble! Oczy utkwił przed siebie - wdal, wnieskończoność, wbezbrzeż! Usta
rozwarł tak szeroko, że chwilami robiły wrażenie bramy zajezdnej, a czasem - przeciwnie - wrażenie jakiejś zgoła
samotnej, zbytecznej i niewiarogodnych rozmiarów litery O, jak gdyby ta litera była główną, a nawet jedyną literą
alfabetu! Z wnętrza owej litery, a raczej z rozwartych ust wuja Tarabuka, wyłaniały się dźwięki podobne do tych,
które wydają głuchoniemi w chwili, gdy chcą podzielić się z kimkolwiek jakąś straszliwą a wymagającą niezwykłego
pośpiechu wiadomością. Zauważyłem na domiar, iż czerwonoskóry nos wuja Tarabuka podrygiwał konwulsyjnie,
jakby przerażony wyrazem reszty oblicza, z którym go tak ściśle łączyły węzły pokrewieństwa!
Zeskoczyłem z konia i chwyciłem nieszczęsnego wuja za jedną z wyciągniętych ku niebiosom dłoni.
― Co się stało? ― krzyknąłem z mocą. ― Mów prędzej, co się stało?