96
Znam morze na wylot jak ryba. Burzę morską wyczuwam nieomylnie jak ryba. Jestem zwinny jak ryba. Wobec
niebezpieczeństw potrafię zachować zimną krew jak ryba. Słowem, będziesz miał we mnie wiernego i dzielnego
towarzysza. Wyruszymy wprost do krajów nieznanych. Czekają nas cuda i dziwy, o których od dawna śnię i marzę
nadaremnie. Byłbym szczęśliwy gdybyś nie odkładał dnia podróży, lecz zgodził się odjechać zaraz, niezwłocznie,
natychmiast. Wyobrażam sobie, ile królewien zaklętych spotkamy po drodze! Ilu czarnoksiężników zwyciężymy?
Czeka nas taka sława, jakiej nikt jeszcze dotąd nie zdobył. Nie warto zwlekać, nie warto się spóźniać! Kto późno
przychodzi - ten sam sobie szkodzi. Dziś - za godzinę pojedziemy konno do Balsory, a nazajutrz z rana odbijemy
od brzegów. Im prędzej - tym lepiej. Marzeniem moim od dawien dawna była podróż wspólna z tobą, o słynny,
o niezwyciężony, o wielki Sindbadzie!
Było coś osobliwego i pociągającego w głosie młodzieńca, coś, co zniewoliło mię do natychmiastowej
niemal zgody. Trudno mi nawet określić dokładnie, czemu nie mogłem się oprzeć jego namowom. Pomimo iż obracał ku
mnie nieustannie swój pysk diabelski, łagodny dźwięk jego aksamitnego głosu przesłaniał mi szczelnie całą ohydę
i potworność tego pyska. Nie tylko przesłaniał, lecz nadawał temu pyskowi jakowyś czar i urok niepokonany.
Wsłuchany w melodyjne i upojne dźwięki kuszącego mię głosu, niemal dojrzałem ślady ukrytego piękna w owym
pokurczonym pysku. Po chwili pysk ów zaczął mię po prostu czarować. Zdawało mi się, iż wyraz tego pyska
jest pełen głębokiej zadumy, takiej właśnie zadumy, jaką budzi w zapalonym podróżniku widok nieznanych
krain. Zachciało mi się znowu włóczęgi po świecie - zachciało się niezwalczenie, nieprzeparcie, nieodwołalnie!
Chwyciłem dłoń młodzieńca i ściskając ją przyjaźnie, rzekłem:
― Zgoda, drogi przyjacielu! Dziś jeszcze za godzinę wyruszymy konno do Balsory. Masz słuszność: nie trzeba
zwlekać ani chwili! Świat stoi przed nami otworem. Nie szczędźmy pośpiechu! Może teraz właśnie przeznaczono
nam spotkać w drodze bajkę najpiękniejszą! Jeśli się spóźnimy, nigdy już oczy nasze jej nie ujrzą! Pozwól tylko,
że na chwilę wrócę do pałacu, aby się pożegnać z moim wujem.
― Będę cię czekał tu, na wybrzeżu morskim― odrzekł młodzieniec.
Pobiegłem do pałacu. Wuj Tarabuk w swym pokoju zajęty był właśnie braniem dziewcząt na pamięciowe spytki.
Wpadłem zdyszany do pokoju i zawołałem z miejsca: