181
― Panowie! ― zawołał znowu kapitan. ― Stójcie odważnie w miejscu i nie odwracajcie się tyłem
do Purpurowca! Ktokolwiek się odwróci, ten cały okręt odda w ręce tych wiedźm!
Purpurowiec zbliżył się jeszcze o krok jeden. Woczach naszychmigały złote żmijki, których liczba niezmiernie
urosła. Źrenice olbrzymek rozszerzały się coraz bardziej.
― Sindbadzie! ― szepnął mi do ucha wuj Tarabuk. ― Nie masz pojęcia, do jakiego stopnia chce mi się
plecami odwrócić do Purpurowca, aby nie widzieć tych złotych żmij o płomienistych żądłach!
― Na Boga! ― zawołałem. ― Bądź mężny, wuju! Patrz prosto w oczy tym wiedźmom! Jeśli nie wytrzymasz
i tyłem się do nich odwrócisz, czeka nas zguba i hańba!
―Zdajemi się, że niewytrzymam... - zauważył szeptem
wuj Tarabuk.
Byłem zrozpaczony.
Tymczasem kapitan stanąwszy na przedzie całej załogi dał znak ręką, aby gromadnie posunięto się ku przodowi
okrętu.
― Wuju! ― szepnąłem. ― Uzbrój się w odwagę!
― Zbroję się! ― szepnął wuj głosem złamanym.
― „Naprzód”! ― zawołał kapitan.
Marynarze jednoczesnym krokiem posunęli się naprzód. Ja i Chińczyk też niezwłocznie wykonaliśmy rozkaz
kapitana. Atoli wuj Tarabuk nie ruszył się z miejsca.
― Wuju! ― szepnąłem znowu. ― Na litość Boga ― zrób krok naprzód.
― O, niedomyślny! ― odrzekł wuj. ― Nie rozumiesz komendy kapitana „Naprzód”.
― Wszakże to tytuł poematu, który mam właśnie na plecach. Toteż pojmuję komendę kapitana w ten
sposób, iż powinienem do straszliwych olbrzymek odwrócić się plecami, ile że na nich właśnie świetnieje ów tytuł...
― Na miłość Boską, wuju! ― szepnąłem chwytając go za rękę. ― Nie czyń tego! Zgubisz nas wszystkich
i na domiar złego zniesławisz swe imię, gdyż cię potępią, jako tchórza!