49
Właśniem pomyślał o deszczu, gdy nagle niebo się zachmurzyło i poczułem w powietrzu przyjemny,
wilgotny zapach zbliżającej się ulewy. Ulewa spadła z takim szumem, jakby w niebie rozwarły się tysiące rdzawych,
zgrzytliwych upustów. Rozchyliłem usta i z rozkoszą spijałem olbrzymie, chłodne krople, które mi do ust obficie trafiały.
Przemokłem cały do cna, sprawiał mi jednak przyjemność wilgotny dotyk deszczu. Nadszedł wieczór - a deszcz
nie ustawał. Nadeszła noc - a deszcz nie ustawał. Zaświtał poranek - a deszcz trwał nadal. Zaczęło mię to niepokoić.
Zamiast pustyni - miałem teraz przed oczyma nieskończoną kałużę, która z każdą chwilą szerzyła się i pogłębiała.
Po kostki byłem już w wodzie. Drugi dzień minął, a deszcz lał jak z cebra, nieustannie. Woda sięgała mi niemal
do kolan. Próżnom dokoła wodził okiem, aby znaleźć jakiekolwiek schronisko. Ani drzew, ani skał nie było dookoła.
Wzrok mój padał nieustannie tylko na olbrzymie, puste jajo. Przyszła mi nagle myśl do głowy, że mogę przecież
zamieszkać w jego wnętrzu. Natychmiast zbliżyłem się do jaja, rozszerzyłem toporem otwór, który przedtem
uczyniłem, i wpełzłem przez otwór do wnętrza. Gdym był już we wnętrzu, zasłoniłem otwór skórzanym kaftanem,
który miałem na sobie, aby tym sposobem osłonić moje nowe mieszkanie przed ulewą. Byłem zachwycony moim
schroniskiem. Od czasu jak wyruszyłem w podróż, nie miałem jeszcze tak wygodnego mieszkanka. Było co prawda
zbyt okrągłe i zbyt sklepione. Musiałemprzez czas pewien przyzwyczajać nogi do chodzenia powklęsłej, nieckowatej
podłodze. Zanim zdobyłem owo nawyknienie, padałem niemal co chwila jak długi na podłogę, tym bardziej że była
śliska z powodu resztek białka, które zgarniałem w dłonie, i w ten sposób żywiłem się jeszcze przez dni kilka.
Tymczasem, nazajutrz po moim zamieszkaniu we wnętrzu jaja, deszcz ustał i pogodne, jaskrawe słońce przenikło
przez przezroczystą skorupę jaja, wyzłacając całe jego wnętrze. Sama skorupa, oświetlona rzęsistym słońcem,
zdała mi się szczerozłotą. Widziałem, jak z wolna, w miarę zachodu słońca zmieniała swe barwy stając się coraz
różowszą, aż wreszcie spurpurowiała wypełniając wnętrze cudownym, purpurowym półświatłem. Ubranie moje
i ręce, na które spojrzałem, wszystko teraz było purpurowe, aż wreszcie purpura zaczęła ciemnieć, błękitnieć,
szarzeć i w końcu mrok gęsty zapanował w moim mieszkaniu. Pewnego dnia, w samo południe, zauważyłem
nagle, iż przejrzyste ściany mego mieszkania, złociściejące od słońca, pokryły się nagłym i niespodzianym cieniem.
„Pewno się niebo zachmurzyło i burza nadchodzi” - pomyślałem w duchu i chcąc sprawdzić moje
przypuszczenia wyjrzałem na świat przez wyżłobione w jaju okienko.