52
Spojrzałem na jej dno i oczy moje wypełniły się nagle tysiącem skier, gdyż oto dno dziwacznej kotliny było
nabite przemieszanymi ze szczerkiemdiamentami. Nigdym jeszcze niewidział tyluna raz diamentów. Słońce, rozbite o ichostrza
przezrocze, skrzyło się, drgało, dwoiście i troiście złociło się w ich wnętrzach, migotało nagłymi i znikliwymi gwiazdami,
przelewało się po ich grzbietach strumieniami blasków i odblasków, wzbierało falami rozwichrzonych świateł, łamało
się na złote trójkąty i na złote krzyże, i na złote pióropusze, i na złote drzazgi, aż wreszcie roziskrzone, rozpląsane
wnikało do oczu złotym dreszczem i złotym pyłem. Oczarował mię widok zaklętego dna Kotliny Diamentowej.
Zdziwiłomię wszakże zachowanie się skrzydlategomocarza. Przykucnął na ziemi w samym środku kotliny, rozpostarł
płazem skrzydła i jął nimi uderzać po dnie kotliny jak dwoma pierzastymi cepami. Zdziwienie moje nie miało granic.
Czułem się w tej chwili tak, jak czuć się może tylko człowiek, który tkwiąc we wnętrzu jaja spogląda przez jego
otwór na olbrzymiego ptaka, młócącego skrzydłami ziemię Kotliny Diamentowej. Pomyślałem przy tym, że chyba
ta czynność osobliwa nie może trwać długo i że zapewne Rok wkrótce jej poniecha. I rzeczywiście, Rok poniechał
swej niepojętej czynności.
Wówczas spostrzegłem, że dzięki wiadomej młócce w skrzydłach jego utkwiło czepliwie mnóstwo
diamentów. Przypomniałem sobie, że kruki mają zwyczaj kradzenia klejnotów, i stąd wywnioskowałem, że Rok
pochodzi zapewne ze złodziejskiej rodziny jakichś potwornie olbrzymich i rozpanoszonych kruków. Lecz wniosek
ten upadł, skórom zmiarkował, że diamenty, w które się Rok zaopatrzył, są niczyje. tedy czynu Roka nie można było
nazwać przywłaszczeniem cudzej własności, jeno szlachetnym pozyskaniem wspaniałej zdobyczy.
Postanowiłemi jaową zdobyczpozyskać.Wtymcelupowziąłemzamiar opuszczeniamojej kryjówki i pozostania
w kotlinie. Gdy Bok ponownie jajo w szpony pochwycił, wysunąłem się niepostrzeżenie z jego wnętrza na ziemię.
Rok dał po dawnemu skrzydłom rozmach, niezbędny dla podźwignięcia jaja, obarczonego brzemieniemmojej osoby, lecz
ponieważ tego ostatniego brzemienia ubyło, tedy ów nadmierny rozmach poskutkował tak, iż jajo wraz z ptakiem
znikło mi z oczu w niebiosach z przesadnie błyskawiczną szybkością, wielce podobną do znikania kuł kolorowych
w palcach umiejętnego sztukmistrza. Pozostałem sam w kotlinie.