56
Podbiegł do sarny, pochwycił ją w szpony i uniósł w błękity nie wiedząc o tym, że wraz z sarną unosi moją, przywiązaną
do niej osobę.
Nie wiem, jak długo trwał nasz lot w powietrzu. Zawieszony bowiemw przestrzeni i nieosłonięty tym razem
skorupą jaja, doznałem nagłego zawrotu głowy i straciłem przytomność. Gdym zmysły odzyskał, zbliżaliśmy się
już do celu podróży. Tym celembył dąb wyrosły pośrodku jednej z obszernych dolin, dąb tak niezwykłych rozmiarów,
że wydał mi się z dala zieleniejącą górą. W dębie tym znajdowała się dziupla takiej wielkości, że dość wygodnie
można by w niej było pomieścić cały Bagdad z przedmieściami. Do wnętrza tej dziupli wleciał właśnie Rok.
Czekały nań w gnieździe potwornie olbrzymie pisklęta, którym Rok rzucił na pożarcie przyniesioną w szponach
sarnę, sam zaś zniknął w przeciwległym otworze, prowadzącym widocznie do dolnych wnętrzy i skrytek. Po
chwili Rok wróci do gniazda. Zauważyłem natychmiast, że skrzydła jego były starannie ogołocone z diamentów.
Wstrząsnął nimi z lekka, raz jeszcze spojrzał na pisklęta zajęte powolnym i niedołężnym pożeraniem sarny i wyleciał
nagle z gniazda, zapewne w celu zdobycia nowego pokarmu dla piskląt.
Wówczas rozwiązałem sznury, którymi sam siebie do sarny przymocowałem, i wyskoczyłem spod sarniego
tułowia na sam niemal środek gniazda. Zląkłem się w pierwszej chwili popłochu, który moje nagłe zjawienie mogło
wywołać wśród piskląt. Obawiałem się, iż poczną wrzaskiem nawoływać Roka. Pisklęta wszakże mimo olbrzymiego
wzrostu były tak głupie i niespostrzegawcze, że nawet nie zwróciły najmniejszej uwagi na moją osobę. Zbliżyłem
się ciekawie do otworu, w którym był zniknął Rok. Postanowiłem zbadać owo tajemnicze wnętrze. Przypuszczałem,
iż Rok składa tam swoje diamenty, jak to częstokroć zdarza się w bajkach. Wkroczyłem tedy ciekawie do otworu.
Trafiłem początkowo na ciemny, długi, zawiły korytarz, którego podłoga była widocznie spróchniała, gdyż pod
moimi stopami dostrzegłem fosforyczne migoty próchna. Na końcu korytarza namacałem dłonią olbrzymi pień,
który, jak mi się zdawało, wisiał na jakimś sznurze. Uchyliłem nieco pnia i stwierdziłem, iż zawieszony na sznurze
pień przesłaniał nowy otwór, zastępując w ten sposób drzwi. Prócz tego w nowym otworze zauważyłem światło
różowe, które oślepiło nagle moje oczy i wzbudziło większą jeszcze ciekawość.
Odsunąłem w bok pień drzewny i zanim wrócił na miejsce, wbiegłem przez otwór w ową różową światłość.
Drzwi same zamknęły się za mną, to znaczy, iż pień powrócił na dawne miejsce.