53
Pozbawiony mieszkania, do którego się już przyzwyczaiłem, uczułem się na razie nieswojo i sieroco, jak się
czuje długoletni lokator po zbyt pośpiesznej i nieoględnej wyprowadzce. Lecz przykre to uczucie ustąpiło powoli
uczuciu rozszalałej ciekawości. Jąłem w poskokach biegać tu i tam po kotlinie, upajając się złotym skrzeniem
i mżeniem diamentów. Przyglądałem się im z dziecięcą radością, aż wreszcie, przeskakując z miejsca na miejsce,
zacząłem zbierać największe i najbłyskotliwsze. Objuczyłem nimi wszystkie kieszenie i skrytki mego ubrania,
wypełniłem po brzegi torbę podróżną oraz sakiewkę. Zdawało mi się, żem stracił na owo zbieranie diamentów
zaledwie godzinę czasu. Aliści słońce już zachodzić poczęło. Nadszedł wieczór. Pomyślałem, iż czas już wydostać
się z kotliny. Daremnie jednak obmyślałem środki wydostania się z owej pułapki szatańskiej. Nie było żadnych
środków! Teraz dopiero zacząłem żałować błędu, który popełniłem, zwabiony połyskiem i bliskością diamentów.
Co pocznę teraz w tej kotlinie, objuczony diamentami? Przyjdzie mi tu chyba skonać z głodu.
Zadarłem głowę do góry, aby raz jeszcze zawiesić wzrok u wylotu kotliny. Hen, wysoko, na szczycie jednej
zgórujrzałemzmniejszonąoddaleniemsarenkę, która, z lekkaprzysiadającnatylnychnogach, gotowałasięwidoczniedoskoku,
aby przesadzić wylot Kotliny Diamentowej. Skoczyła wreszcie, lecz skok nie ogarnął zmierzonej na oko przestrzeni. Sarenka,
przed chwilą jeszcze tak zręcznawpierwszej połowie skoku, wdrugiej jego połowiewyniezgrabniała naglewpowietrzu
i spadła na dno kotliny, niby płaszcz rzucony, który natychmiast krwią się suto zabarwił. Podbiegłem do niej. Tylko
oczy jej żyły jeszcze. Życie trwało w nich przez okamgnienie, podobne do zbytecznej i niezrozumiałej modlitwy. Po
chwili zaszły bielmem, przez które z lekka przeświecały czarne, rozszerzone śmiercią źrenice. Wzruszyła mię śmierć
sarenki, lecz po upływie pewnego czasu przyłapałem siebie na gorącym uczynku rozmyślania o tym, że mam teraz
możność zaspokojenia dręczącego mię głodu. Tymczasem noc już zapadła. Gwiazdy ukazały się na niebie u wylotu kotliny.
Ochłodzone powietrze szerokimi falami wpływało mi do piersi. Księżyc wynurzył się spoza obłoków i rozjarzył
kotlinę. Diamenty dziko i zimno połyskiwały w świetle księżycowym. Stalowe ich błyski tajemniczo i złowieszczo pełzały
i pląsały po kotlinie.
1...,46,47,48,49,50,51,52,53,54,55 57,58,59,60,61,62,63,64,65,66,...198