51
Zapadło we mnie błyskawiczne postanowienie trwania nadal we wnętrzu pozyskanego trafem przytułku.
W razie bowiem udanej nawet ucieczki - czekała mnie na wyspie śmierć głodowa. Wolałem więc pozwolić ptakowi,
aby mię stąd uniósł gdziekolwiek, choćby na szczyty skał lub gór, kędy zapewne buduje swe gniazda.
Jak pomyślałem, tak się stało. Rok pochwycił jajo w szpony i uniósł się wraz ze mną wysoko, w błękity.
Jajo, które jeszcze przed chwilą było dla mnie czymś w rodzaju niedorzecznie okrągłej chałupy,
przedzierzgnęło się teraz w rodzaj dorzecznie okrągłego balonu, który unosił się coraz wyżej dzięki potężnym
skrzydłom niestrudzonego Roka.
Wyjrzałemostrożnie przez otwór i doznałemw pierwszej chwili zawrotu głowy. Tkwiłem kędyś - w powietrzu
- w niewiadomych wysokościach, a pode mną znajdowała się otchłań błękitna, kędy zaledwo zieleniały na kształt
plam przejrzystych lasy przeniebieszczone rzekami. Zrozumiałem, żeśmy już od dawna zostawili w tyle za sobą
wyspę pustynną i że przelatujemy obecnie ponad jakimś krajem rzecznym i lesistym. Lęk mię chwycił na myśl,
że Rok wkrótce znudzi się dźwiganiem jaja i upuści je wraz ze mną w ową otchłań, ponad którą przelatywałem
tymczasem zwycięsko. Obawy moje były wszakże płonne. Rok wprawdzie po upływie pewnego czasu utkwił niemal
bez ruchu
w jednym punkcie przestrzeni, lecz nie po to, aby jajo w otchłań cisnąć, jeno po to, aby się ostrożnie wraz z nim
spuścić na ziemię. Uradowałem się teraz na myśl, że Rok obchodzi się ze mną tak samo ostrożnie, jak z jajem.
Czułem, że przy opadaniu na ziemię zachowuje wszelką baczność, aby jaja nie uronić lub nie zbełtać go zbyt mocnym
wstrząśnięciem. Wdzięczny mu byłem za tę dobroczynną troskliwość. Coraz szybciej zbliżaliśmy się do widniejącej
pod nami ziemi. Po chwili już przelatywaliśmy tuż ponad wierzchołkami gór, pomiędzy którymi zieleniały głębokie
kotliny. Ku jednej z tych kotlin skierował Rok swe potężne loty i na jej dnie ułożył ostrożnie jajo. Wyjrzałemwówczas
ukradkiem z mej kryjówki, aby zbadać miejsce, w którym się znajduję.
Była to, zda się, jedna z najgłębszych, bezdennych niemal kotlin, szczelnie otoczona stromymi górami, które
kojarząc się w zwarte kolisko ukazywały jeden tylko stosownie okrągły szmat nieba, jak to bywa u wylotu studni.
Nikt chyba bez pomocy Roka nie potrafiłby ani wnijść, ani wynijść z tej kotliny.
1...,44,45,46,47,48,49,50,51,52,53 55,56,57,58,59,60,61,62,63,64,...198