60
― Będziesz miał sposobność nieustannego dostarczania mi diamentów? ― spytała znowu Najdroższa
ziewając powątpiewająco.
― Nigdy ci ich nie zabraknie! Znam dobrze Kotlinę Diamentową, dokąd i Rok udaje się na swe połowy,
tylko że ja czynię wybór sumienny, a on zadowala się diamentami, które traf do skrzydeł mu przysklepi.
― A więc idę za tobą! ― zawołała Najdroższa ziewając radośnie i zeskakując z otomany.
Wybiegliśmy szybko z oświetlonej różowo komnaty i przebywszy z powrotem korytarz przedostaliśmy się
do gniazda, w którym pisklęta wciąż jeszcze pożerały sarnę. Z gniazda wysunęliśmy się na zewnątrz i po olbrzymich
sękach i gałęziach dębu zeszliśmy na ziemię.
― Czy na prawo, Sindbadzie, do lasów, czy na lewo, na pustynię?
― Na prawo, Najdroższa, do lasów, bo nienawidzę pustyń!
W godzinę potem byliśmy już w gęstwinie leśnej.
― Jestem znudzona i zgłodniała ― rzekła Najdroższa siadając na murawie leśnej.
Wyjąłem z kieszeni garść diamentów i podałem królewnie. Ziewnęła łapczywie i zabrała się do połykania.
― Dokąd mnie prowadzisz? ― spytała po chwili.
― Do Bagdadu ― odrzekłem.
― Czy masz tam pałac?
― Mam.
― Czy wygodny?
― O, bardzo wygodny!
― Czy z otomaną i różowym oświetleniem?
― Znajdzie się i otomana, i oświetlenie różowe. Otoczę ciebie, o Najdroższa, zbytkiem i przepychem.
― Boję się tylko ― zauważyła królewna ziewając trwożnie ― boję się pościgu mego ptaka. Pała do mnie
miłością bezwzględną i jestem pewna, że ujrzawszy próżną komnatę uda się na poszukiwanie mojej osoby.